Mieszka w Londynie. Czekałem z niecierpliwością aż trzy dni na
odpowiedz. Dostałem również jej zdjęcie - jest wysoka, ma płomienne
włosy. Słodko się uśmiecha, a jej niebieskie oczy patrzą się na mnie.
Zdjęcie jest zrobione podczas spaceru, przynajmniej tak napisała. Siedzi
na kamieniu, a za nią Tamiza. Bardzo lubi tam chodzić i siedzieć
godzinami. Jestem nią zauroczony, choć prawie jej nie znam.
Jak mogłem być tak głupi, jak mogłem wierzyć, że ona mnie pokocha...
Październik - szkoła już w pełni, zajęcia na medycynie są bardzo ciekawe, razem z Peterem jesteśmy kujonami. Bierzemy udział w konkursie, zgłaszamy się i zawsze mamy odrobioną pracę domową - tacy dwaj kujoni...
Oprócz rozpoczęcia roku szkolnego i paru dniu nie widziałem jej w szkole, albo mnie unika albo nie chodzi do szkoły. Jest mi to bardzo obojętnie, albo próbuje zamaskować chęć zobaczenia jej.
Dwa razy w tygodniu chodzę na siłownię, ćwiczę sylwetkę. Z niewiadomej przyczyny zacząłem też dbać o swój wygląd i figurę. Boże co się ze mną dzieje!? Ale to chyba działa bo jak idę szkolnym korytarzem to wiele dziewczyn ogląda się za mną i pokazuje palcami...
Jak zwykle w czwartek zaczynamy informatyką, ale jak się okazało nie ma nauczyciela i mamy okienko. Jakie to szczęście mogę odrobić lekcje, więc idę do tak zwanego 'cichego pokoju'. Można tutaj w ciszy się pouczyć czy odrobić lekcje. Fizyka, tego przedmiotu nienawidzę od gimnazjum. Jest okropny, a teraz doszła jeszcze astronomia, matko...
Już mam wejść do owego pokoju gdy wychodzi z niego Victoria, jest cała zapłakana...
- Victoria - mówię i patrzę na nią przerażonym wzrokiem. - Coś się stało!?
- Nic - odpowiada, a łzy lecą jej ciągle. - Całe życie mi się wali...
- Chcesz pogadać? - pytam.
- Chętnie, ale nie tutaj - oznajmia i kieruje się w stronę wyjścia szkoły na boisko. - No chodź...
- Idę idę - odpowiadam i podążam za rudą.
Wychodzimy ze szkoły i kierujemy się w stronę parku, który znajduje się niedaleko naszej szkoły.
- Adam - mówi nieśmiało gdy usiedliśmy ja jednej z ławek. - Na początku chciałabym ciebie bardzo przeprosić, za tamto. Ja musiałam z nim uciec, przecież wiesz ile by było przypału jakby nas złapali. Potem on zabronił mi gdziekolwiek wychodzić gdy tylko zrozumiał, że chcę od nich uciec...
- Uciec!? - o czym ona gada.
- Ja muszę się go słuchać, inaczej zabiją mnie - Victoria wypowiada te słowa i wybucha wielkim płaczem. - Adam ja muszę żyć według ich przykazań, inaczej mogę się pożegnać z życiem...
- Viki, jacy oni! Ty nie chcesz mi powiedzieć, że zwerbowali ciebie do sekty, przecież tak nie może być - mówię i patrzę na nią przerażonym wzrokiem. Dziewczyna ciągle płacze...
- Tak, to znaczy nie - Victoria z trudem znajduje odpowiednie słowa. - Nie jest to jakaś sekta, ale takie jakby bract... Nie wiem jak to określić.. On z swoim bratem mają bzika na punkcie szczerości ludzi, uczą ich jak być uczciwym i dobrym człowiekiem. Kiedyś do nich poszłam i od tej pory Tony ciągle mnie obserwuje i pilnuje. Jestem ich klejnotem. Tony mnie pożąda i nie przestanie dopóki tego nie zrobi... Ja głupia poleciałam do jego brata... Tony ma się wstrzymać dopóki nie skończę 18 lat, ale za to ciągle mnie pilnuje. Jeśli im ucieknę, a on mnie znajdzie, a znajdzie to zrobi to i zabije mnie...
- Przecież to jest chore! - krzyczę i chwytam ją za dłonie. - Viki, trzeba powiadomić policję, Twoich rodziców!
- Nie! - Victoria chyba oszalała, jak ona może zaprzeczać. - Tony udaje chłopaka, mojego chłopaka. Powiedział, że jeśli spróbuje im powiedzieć zabije nas wszystkich...
Ostatnie słowa niemalże wypiszczała. Deszcz zaczął padać, a my nadal siedzimy, i słucham tego okropnego wyznania Victorii.
- Viki, nie możesz tak dalej żyć, nie możesz - wypowiadam te słowa i przytulam dziewczynę.
- Mogę, muszę, poczekam do wakacji i ucieknę - Victoria stara się mieć jakiś plan. - Tak będzie lepiej, postaram się uzbierać trochę pieniędzy by starczyło mi na bilet. Może ucieknę do Ameryki czy Azji, lub ewentualnie Australii...
- Ale...
- Adam, nie mogę udawać, że wszystko jest OK. Sam mówiłeś, że nie mogę tak żyć, ale postaram się przynajmniej przez chwilę, przez te dziewięć miesięcy i uciekam - gdy wypowiedziała te słowa spojrzała mi prosto w oczy. Mimo iż łzy rozmazały jej makijaż wyglądała bardzo ładnie. Jest taka piękna, taka dobra, a spotkało ją tyle nieszczęść i tyle strachu...
- Victoria, a Twoi rodzice!? - pytam się.
- Nie wiem, ale tak będzie lepiej, i dla mnie, i dla nich...
Na tym skończyliśmy rozmowę, zadzwonił telefon Victori, przez chwilę porozmawiała i zaraz uciekła... Nie wiem co mam o tym myśleć, mimo iż byłem na nią bardzo zły, wybaczyłem jej po tym wyznaniu... Kolejne dni, kolejne miesiące mijają. Z Victorią dość często rozmawiamy, a nauka też jakoś idzie. Rok szkolny się kończy, kończę pierwszą z wyróżnieniem. Moja średnia to 4.9, jestem bardzo zadowolony, a jeszcze bardziej moja matka...
Od wakacji nie widziałem też Evy, i zacząłem się trochę martwić. Co dalej z naszym dzieckiem...
Pewnego czerwcowego dnia wybrałem się na zakupy, po drodze spotkałem Evę z... z dzieckiem...
- Hej - powiedziała na mój widok. - Powiedz cześć dla tatusia.
Wypowiedziała te słowa i pocałowała chłopczyka...
- To nasze dziecko!? - pytam lekko wstrząśnięty choć zadowolony.
- Tak, Adam ma dwa miesiące. Urodził się w kwietniu, nie prawda, że jest do nas podobny? - pyta się szczęśliwa.
- Ale chciałaś je zabić - mówię.
- Nie cieszysz się - oznajmia i patrzy mi prosto w oczy. - To prawda miałam taki zamiar, ale matka mnie przekonała, że nie warto. Ona wie, i nic nie powie Twojej matce, ale masz się nim opiekować...
- Teraz to zginiesz - znam te słowa. Odwracam się i widzę jak Tony zbliża się w naszą stronę.
- Czego chcesz? - pytam się.
- Ona uciekła, ale wiem, że za Twoją sprawą, ale widzę, że dajesz mi kolejną dziwkę...
- Adam! - krzyczy Eva wyraźnie oburzona.
Podchodzę do niego i patrzę się w niego z odrazą.
- Jak możesz być takim ignorantem, wcale nie znasz Victorii, a wydaje Ci się, że jest Twoją własnością... - wypowiadam te słowa i od razu Tony wymierza mi cios pięścią.
- Adam - krzyczy Eva i podbiega w moją stronę.
- Uciekaj! - krzyczę.
- Ooo, zakochani - mówi Tony i zbliża się w stronę Evy.
- Odwal się - mówię i rzucam się na chłopaka. Eva krzyczy, a Tony nie zamierza zrezygnować. Ciągamy się przez chwilę po ulicy, udało mi się parę razy kopnąć tego wariata. Niestety on był górą. Po chwili czuję jak mój łokieć pęka w uderzeniu o asfalt. Krzyczę wniebogłosy, a Eva podbiega do mnie z krzykiem.
- Dziecko - wypowiadam z wielkim trudem. Wszystko mnie boli, a ja czuję, że zaraz urwie mi się film...
- Zostaw je! - krzyczy Eva i biegnie w stronę Tony'ego. Słyszę strzał i po chwili martwa Eva pada na ziemię...
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
I jak rozdział nr 14? :) Mam nadzieję, że się podoba - proszę o szczere opinie w komentarzach...
Mam wrażenie, że przez te przeskakiwanie w czasie głupio trochę wyszło...