niedziela, 25 sierpnia 2013

Rozdział XIV

Męczy mnie ta monotonia życia, czuje się z każdym dniem coraz gorzej. Zbliżająca się nowa szkoła jeszcze bardziej mnie przytłacza, będę codziennie ją widywał, codziennie będziemy mijać się na korytarzu...
Mieszka w Londynie. Czekałem z niecierpliwością aż trzy dni na odpowiedz. Dostałem również jej zdjęcie - jest wysoka, ma płomienne włosy. Słodko się uśmiecha, a jej niebieskie oczy patrzą się na mnie.  Zdjęcie jest zrobione podczas spaceru, przynajmniej tak napisała. Siedzi na kamieniu, a za nią Tamiza. Bardzo lubi tam chodzić i siedzieć godzinami. Jestem nią zauroczony, choć prawie jej nie znam.
Jak mogłem być tak głupi, jak mogłem wierzyć, że ona mnie pokocha...
Październik - szkoła już w pełni, zajęcia na medycynie są bardzo ciekawe, razem z Peterem jesteśmy kujonami. Bierzemy udział w konkursie, zgłaszamy się i zawsze mamy odrobioną pracę domową - tacy dwaj kujoni...
Oprócz rozpoczęcia roku szkolnego i paru dniu nie widziałem jej w szkole, albo mnie unika albo nie chodzi do szkoły. Jest mi to bardzo obojętnie, albo próbuje zamaskować chęć zobaczenia jej.
Dwa razy w tygodniu chodzę na siłownię, ćwiczę sylwetkę. Z niewiadomej przyczyny zacząłem też dbać o swój wygląd i figurę. Boże co się ze mną dzieje!? Ale to chyba działa bo jak idę szkolnym korytarzem to wiele dziewczyn ogląda się za mną i pokazuje palcami...
Jak zwykle w czwartek zaczynamy informatyką, ale jak się okazało nie ma nauczyciela i mamy okienko. Jakie to szczęście mogę odrobić lekcje, więc idę do tak zwanego 'cichego pokoju'. Można tutaj w ciszy się pouczyć czy odrobić lekcje. Fizyka, tego przedmiotu nienawidzę od gimnazjum. Jest okropny, a teraz doszła jeszcze astronomia, matko... 
Już mam wejść do owego pokoju gdy wychodzi z niego Victoria, jest cała zapłakana...
- Victoria - mówię i patrzę na nią przerażonym wzrokiem. - Coś się stało!?
- Nic - odpowiada, a łzy lecą jej ciągle. - Całe życie mi się wali...
- Chcesz pogadać? - pytam.
- Chętnie, ale nie tutaj -  oznajmia i kieruje się w stronę wyjścia szkoły na boisko. - No chodź...
- Idę idę - odpowiadam i podążam za rudą.
Wychodzimy ze szkoły i kierujemy się w stronę parku, który znajduje się niedaleko naszej szkoły.
- Adam - mówi nieśmiało gdy usiedliśmy ja jednej z ławek. - Na początku chciałabym ciebie bardzo przeprosić, za tamto. Ja musiałam z nim uciec, przecież wiesz ile by było przypału jakby nas złapali. Potem on zabronił mi gdziekolwiek wychodzić gdy tylko zrozumiał, że chcę od nich uciec...
- Uciec!? - o czym ona gada.
- Ja muszę się go słuchać, inaczej zabiją mnie - Victoria wypowiada te słowa i wybucha wielkim płaczem. - Adam ja muszę żyć według ich przykazań, inaczej mogę się pożegnać z życiem...
- Viki, jacy oni! Ty nie chcesz mi powiedzieć, że zwerbowali ciebie do sekty, przecież tak nie może być - mówię i patrzę na nią przerażonym wzrokiem. Dziewczyna ciągle płacze...
- Tak, to znaczy nie - Victoria z trudem znajduje odpowiednie słowa. - Nie jest to jakaś sekta, ale takie jakby bract... Nie wiem jak to określić.. On z swoim bratem mają bzika na punkcie szczerości ludzi, uczą ich jak być uczciwym i dobrym człowiekiem. Kiedyś do nich poszłam i od tej pory Tony ciągle mnie obserwuje i pilnuje. Jestem ich klejnotem. Tony mnie pożąda i nie przestanie dopóki tego nie zrobi... Ja głupia poleciałam do jego brata... Tony ma się wstrzymać dopóki nie skończę 18 lat, ale za to ciągle mnie pilnuje. Jeśli im ucieknę, a on mnie znajdzie, a znajdzie to zrobi to i zabije mnie...
- Przecież to jest chore! - krzyczę i chwytam ją za dłonie. - Viki, trzeba powiadomić policję, Twoich rodziców!
- Nie! - Victoria chyba oszalała, jak ona może zaprzeczać. - Tony udaje chłopaka, mojego chłopaka. Powiedział, że jeśli spróbuje im powiedzieć zabije nas wszystkich...
Ostatnie słowa niemalże wypiszczała. Deszcz zaczął padać, a my nadal siedzimy, i słucham tego okropnego wyznania Victorii.
- Viki, nie możesz tak dalej żyć, nie możesz - wypowiadam te słowa i przytulam dziewczynę.
- Mogę, muszę, poczekam do wakacji i ucieknę - Victoria stara się mieć jakiś plan. - Tak będzie lepiej, postaram się uzbierać trochę pieniędzy by starczyło mi na bilet. Może ucieknę do Ameryki czy Azji, lub ewentualnie Australii...
- Ale...
- Adam, nie mogę udawać, że wszystko jest OK. Sam mówiłeś, że nie mogę tak żyć, ale postaram się przynajmniej przez chwilę, przez te dziewięć miesięcy i uciekam - gdy wypowiedziała te słowa spojrzała mi prosto w oczy. Mimo iż łzy rozmazały jej makijaż wyglądała bardzo ładnie. Jest taka piękna, taka dobra, a spotkało ją tyle nieszczęść i tyle strachu...
- Victoria, a Twoi rodzice!? - pytam się.
- Nie wiem, ale tak będzie lepiej, i dla mnie, i dla nich...
Na tym skończyliśmy rozmowę, zadzwonił telefon Victori, przez chwilę porozmawiała i zaraz uciekła... Nie wiem co mam o tym myśleć, mimo iż byłem na nią bardzo zły, wybaczyłem jej po tym wyznaniu... Kolejne dni, kolejne miesiące mijają. Z Victorią dość często rozmawiamy, a nauka też jakoś idzie. Rok szkolny się kończy, kończę pierwszą z wyróżnieniem. Moja średnia to 4.9, jestem bardzo zadowolony, a jeszcze bardziej moja matka...
Od wakacji nie widziałem też Evy, i zacząłem się trochę martwić. Co dalej z naszym dzieckiem...
Pewnego czerwcowego dnia wybrałem się na zakupy, po drodze spotkałem Evę z... z dzieckiem...
- Hej - powiedziała na mój widok. - Powiedz cześć dla tatusia.
Wypowiedziała te słowa i pocałowała chłopczyka...
- To nasze dziecko!? - pytam lekko wstrząśnięty choć zadowolony.
- Tak, Adam ma dwa miesiące. Urodził się w kwietniu, nie prawda, że jest do nas podobny? - pyta się szczęśliwa.
- Ale chciałaś je zabić - mówię.
- Nie cieszysz się - oznajmia i patrzy mi prosto w oczy. - To prawda miałam taki zamiar, ale matka mnie przekonała, że nie warto. Ona wie, i nic nie powie Twojej matce, ale masz się nim opiekować...
- Teraz to zginiesz - znam te słowa. Odwracam się i widzę jak Tony zbliża się w naszą stronę.
- Czego chcesz? - pytam się.
- Ona uciekła, ale wiem, że za Twoją sprawą, ale widzę, że dajesz mi kolejną dziwkę...
- Adam! - krzyczy Eva wyraźnie oburzona.
Podchodzę do niego i patrzę się w niego z odrazą.
- Jak możesz być takim ignorantem, wcale nie znasz Victorii, a wydaje Ci się, że jest Twoją własnością... - wypowiadam te słowa i od razu Tony wymierza mi cios pięścią.
- Adam - krzyczy Eva i podbiega w moją stronę.
- Uciekaj! - krzyczę. 
- Ooo, zakochani - mówi Tony i zbliża się w stronę Evy.
- Odwal się - mówię i rzucam się na chłopaka. Eva krzyczy, a Tony nie zamierza zrezygnować. Ciągamy się przez chwilę po ulicy, udało mi się parę razy kopnąć tego wariata. Niestety on był górą. Po chwili czuję jak mój łokieć pęka w uderzeniu o asfalt. Krzyczę wniebogłosy, a Eva podbiega do mnie z krzykiem.
- Dziecko - wypowiadam z wielkim trudem. Wszystko mnie boli, a ja czuję, że zaraz urwie mi się film...
- Zostaw je! - krzyczy Eva i biegnie w stronę Tony'ego. Słyszę strzał i po chwili martwa Eva pada na ziemię...

---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
I jak rozdział nr 14? :) Mam nadzieję, że się podoba - proszę o szczere opinie w komentarzach...
Mam wrażenie, że przez te przeskakiwanie w czasie głupio trochę wyszło...

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Rozdział XIII

W Londynie jestem koło siedemnastej, wychodzę z dworca Kings Cross i udaję się w stronę mojego domu. Jak zwykle mijam London Eye i jestem coraz bliżej domu. Wstępuje do małego sklepiku i kupuję fajki. Wychodzę i od razu zapalam. Zaciągam się i wypuszczam wspaniały dymek z ust, Słyszałem, że jak się pali papierosa to czuje się szczęśliwym, ale ja nadal jestem wkurzony, a wręcz wściekły.
Nim doszedłem do domu wypaliłem jeszcze dwa papierosy i na chwilę chcę pójść do Evy. Na moje szczęście jest w domu..
- Hej - mówi na powitanie. - Wygląda na przerażoną, ma wory pod oczami, a włosy sterczą we wszystkie strony. 
- Hej - mówię i patrzę na nią z przerażeniem...
- Dobrze, że jesteś. Muszę ci coś powiedzieć - mówi Eva i zaprasza mnie do kuchni. - Lepiej usiądź.
- Hehe, a co ma mnie aż tak przerazić? - pytam sarkastycznie.
- Nie wiem jak zareagujesz, ale.. - Eva nie wie jak to powiedzieć. Coś ją dręczy. - Jestem w ciąży, a ojcem jesteś prawdopodobnie Ty...
W tym momencie świat się dla mnie zatrzymał...
- Ty chyba sobie żartujesz!? - wypowiadam te słowa z prędkością światła. - Eva!?
- Adam, ja sama nie wiem jak to się mogło stać, ale byłam wczoraj u lekarza i jestem w drugim tygodniu ciąży. Dokładnie dwa tygodnie temu kochaliśmy się - Eva mówi. - Przecież ja nie mogę urodzić tego dziecka, nie możesz zostać ojcem jako szesnastolatek...
- Ani nikt nie może się dowiedzieć, że ja jestem ojcem - mówię i siadam obok Evy i obejmuję ją ramieniem. - Ale nie mówisz o aborcji?
- Adam nie wiem - łzy lecą po jej ślicznej twarzy. - Nie chcę go czy jej zabijać, ale nie mogę jej urodzić.  Przecież skończyłam dopiero pierwszy rok nauki na studiach, nie chcę ich przerywać, ale nie poradzę sobie mając jeszcze dziecko na głowie...
- Pomogę - mówię.
- Moja matka by przyjechała, a Ty byś codziennie przychodził odwiedzać swoje dziecko, napewno będzie coś miało z ciebie, matka to zobaczy - Eva myśli bardzo racjonalnie. - Co powie jak się zorientuje, że Ty jesteś ojcem mojego, naszego dziecka...
- Nie wiem kompletnie co robić - mówię i podchodzę do okna by zobaczyć jak dzieci bawią się na placu zabaw. Są radosne, roześmiane i cieszą się życiem. - Eva, przecież to NASZE dziecko, nie możemy go zabić...
- To sytuacja bez wyjścia, muszę wyjechać narazie do matki, i spróbuje zyskać od nich pieniądze by w Hiszpanii dokonać aborcji. Tak będzie najbezpieczniej, powiem im, że jadę tam na wakacje, Hiszpania zawsze mnie ciekawiła...
- Ale Eva - zaczynam, lecz dziewczyna wypycha mnie z kuchni, a potem z domu. Jestem załamany, nie możemy zatrzymać dziecka, ale nie możemy go zabić...
Kolejne dni mijają mi dość nerwowo, Eva wyjechała, a ja nie wiem co robić. Roxanne zauważyła, że ostatnio dziwnie się zachowuje, a ja jeszcze na głowie mam moją siostrę. Popadam w rutynę życia. Staram się nie wydać, że coś się dzieje, ale dłużej nie mogę tak żyć. Muszę z kimś na ten temat porozmawiać, i wiem do kogo się udam. Peter. Miał gdzieś pojechać na wakacje, więc zadzwonię...
[P] - Hej. Co tam stary?
[A] - Hej, jesteś jeszcze na wakacjach, czy już wróćiłeś?
[P] - Jestem jeszcze w Liverpool, ale coś się stało?
[A] - Tak, i jest bardzo poważnie, muszę się ciebie poradzić...
[P] - Adam, wiesz, że możesz na mnie liczyć, wrócę w środę, tylko przed końcem wakacji, więc pogadamy, a teraz nie mogę za bardzo pisać...
[A] - Hehe, jesteś z Amalie? Gratuluje brachu.
[P] - Dzięki...
A więc muszę poczekać jeszcze tydzień. Ostatnie dwa tygodnie wakacji, a ja jestem w wielkiej rozsypce. Chcę zostać lekarzem, a chyba sam potrzebuje jego pomocy... 
Liceum - nowa szkoła, ale to nawet lepiej. Nowi przyjaciele, i takie jakby 'nowe życie'. Dobra, czas się ogarnąć. Wchodzę na stronę LO, i pobieram plik z książkami do pierwszej klasy na biol-chem. Biorę kasę i idę do księgarni. Cieszę się, że mogę zacząć wszystko od nowa, przecież w LO oprócz Petera nie zna mnie nikt... Nikt oprócz Petera i Victorii...

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
I jak Wam podoba się rozdział nr 13? Wybaczcie, że taki krótki, ale nie mam weny :/
SPIS TREŚCI - rozdziały, które się dotychczas ukazały i można czytać.
BLOGI - darmowa reklama dla Waszych blogów.

niedziela, 4 sierpnia 2013

Rozdział XII

Kolejne dni mijają mi dość szybko. Glasgow to ciekawe miasto, ale ja wrodzony londyńczyk nigdy chyba bym go nie pokochał. Wolę moje ukochane City, London Eye czy Pałac Buckingham. Londyn to moje miasto i ja w nim będę mieszkał do śmierci, a nawet i dłużej. Bratt cały czas pilnuje remontu, więc muszę sam jak narazie żyć. Czasem gdy jest bardzo zajęty idę do pokoiku na trzecim piętrze i oglądam zdjęcie USG i ten tekst...
To jest moje dziecko i wiesz kogo. Nie wiem co robić, przecież Fred znienawidziłby mnie i Adama...
Co mam zrobić!? Przecież nie mogę jej urodzić...
A więc mam siostrę, ale czemu ja nic o niej nie wiem!? Przecież Roxanne powinna mi powiedzieć mimo tego, że Fred nas zostawił. Każde z nas ma przesrane życie, mama straciła męża i szczęśliwa rodzinę, a ja zabujałem się w dziewczynie z fejsa i dostałem od jej kumpla kulkę. Nie ma co, jak narazie jestem na dobrej drodze. Śmieję się, z własnego nieszczęścia...
- Adam! - słyszę jak woła mnie Amanda.  - Chodź na dół!
- Już - krzyczę i schodzę do salonu, Amanda siedzi przed TV.
- Bratt powiedział żebym zabrała cię do miasta - powiedziała i uśmiechnęła się do mnie. Nie odwzajemniłem tego. - Siedzisz tu ciągle sam, czemu nie pisałeś?
- Lubię samotność - odpowiadam szorstko. - Wybacz, ale nie mam ochoty nigdzie dziś jechać. źle się czuję i chyba się położę.
 Niestety nie potrzebnie to mówię.
 - Adam coś ci jest!? - pyta z przerażeniem dziewczyna. - Może powinniśmy jechać do lekarza?
- Nie, dzięki - odpowiadam. - Wystarczy mi, że się położę i zrobisz mi herbatki.
- Chętnie - odpowiada i leci do kuchni by zrobić mi herbatę. 
***
Sierpień już w połowie i mój pobyt w Glasgow dobiega końca. Amanda i Bratt odprowadzili mnie na pociąg. Wujek pomógł zapakować mi walizki. Oddał mi, a raczej nam plazmę 40 cali. Super!
- To co, czas na pożegnanie - powiedział Bratt. - Adam musisz wpadać do nas częściej, Wiem, że tym razem miałem mało dla ciebie czasu, ale remont to remont.
- Wujku, nic się nie stało... - odpowiadam i klepię wujka po plecach.  - Następnym razem zabiorę też mamę.
- Koniecznie - mówi wujek.
- Wiem o dziecku - mówię i patrzę Bratt'owi prosto w oczy. Twarz wuja zmienia się, jest spięty. - Może nie powinienem grzebać w nie swoich rzeczach, ale zdjęcia to pamiątka rodzinna. Dlaczego mi nie powiedzieliście, że mam siostrę? I kim jest jej ojciec?
- Adam - zaczął wuj, lecz miły głos ogłosił, ze pociąg zaraz ruszy. Bratt wyskoczył z pociągu i przez okno dodał - Roxanne ci to powie, dowiesz się wszystkiego...
- Mam nadzieję - odpowiadam. 
W Londynie jestem koło siedemnastej, wychodzę z dworca Kings Cross i udaję się w stronę mojego domu. Jak zwykle mijam London Eye i jestem coraz bliżej domu. Wstępuje do małego sklepiku i kupuję fajki. Wychodzę i od razu zapalam. Zaciągam się i wypuszczam wspaniały dymek z ust, Słyszałem, że jak się pali papierosa to czuje się szczęśliwym, ale ja nadal jestem wkurzony, a wręcz wściekły.
Nim doszedłem do domu wypaliłem jeszcze dwa papierosy i na chwilę chcę pójść do Evy. Na moje szczęście jest w domu..
- Hej - mówi na powitanie. - Wygląda na przerażoną, ma wory pod oczami, a włosy sterczą we wszystkie strony. 
- Hej - mówię i patrzę na nią z przerażeniem...
- Dobrze, że jesteś. Muszę ci coś powiedzieć - mówi Eva i zaprasza mnie do kuchni. - Lepiej usiądź.
- Hehe, a co ma mnie aż tak przerazić? - pytam sarkastycznie.
- Nie wiem jak zareagujesz, ale.. - Eva nie wie jak to powiedzieć. Coś ją dręczy. - Jestem w ciąży, a ojcem jesteś prawdopodobnie Ty...
W tym momencie świat się dla mnie zatrzymał...

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
i jak rozdział nr 12? Liczę na szczere opinie w komentarzach :)
SPIS TREŚCI - rozdziały, które się ukazały i można czytać...
BLOGI - darmowa reklama dla Waszych blogów