niedziela, 30 czerwca 2013

Rozdział V część 2

Robię kolację, muszę przecież coś zjeść. Zabieram jedzenie do swojego pokoju i w necie szukam czegoś na depresję. Muszę wiedzieć jak działać, na sto procent odwiedzimy jutro psychologa. Nie pozwolę by ten drań znowu zniszczył jej kawał życia. Nie po tym jak udało nam się to wszystko odbudować. Fred już nigdy nie zmąci spokoju naszej rodziny, rodziny Nickolson...
- Mamo - mówię i próbuje obudzić Roxanne. - Mamo, czas już wstać...
- Dobrze synku - odpowiada, przeciąga się i wstaje. Wygląda koszmarnie. Oczy rozmazały się od łez, a włosy stoją dęba.
- Umówiłem nas, a raczej Ciebie na dwunastą do psychologa. Powiedziałem, że pomogę Ci wyjść z tego, to i tak zrobię - mówię i idę się przebrać. Roxanne robi poranną toaletę. Jemy śniadanie i jedziemy na Harley Street, gdzie znalazłem psychologa, który głowie zajmuje się depresją wśród osób starszych. Muszę jej pomóc, mam już wakacje, zrobię wszystko by wróciła do stanu sprzed telefonów Freda.
Droga zajmuje nam kilkadziesiąt minut, podczas jazdy nie odzywamy się. Ona kieruje, a ja oglądam Londyn. To takie pięknie miasta, dlaczego miałbym je opuścić. Tutaj żyję od urodzenia, i nigdy, a przenigdy nie wyjadę, a napewno nie do NYC i do tatusia. Hałas samochodów, gwar rozmów, pięknie domy, cudowne miejsce. To tutaj jest moje miejsce, zostanę tu aż do śmierci. Potrzebuje się komuś wygadać, komuś, kto mnie zrozumie. Victoria. Wiem, że jeszcze jej tak dobrze nie znam, ale czuje, że ona mnie rozumie, a przynajmniej próbuje. Zajmuje się teraz tak nią, że nie mam czasu dla Petera, czy innych znajomych. Ale trudno, w nowym liceum będzie tylko Peter. On stara się zrozumieć moją sytuacje życiową czy rodzinną, więc nie będzie miał mi za złe, że się nie odzywam.
Po około dwóch godzinach mama opuszcza pokój lekarza. Wygląda na zadowoloną, może mi się wydaje, ale chyba tryska lekko radością. To mnie cieszy i motywuje do działania. Wiadomo jedna wizyta u psychologa to nic, ale zawsze coś. Chcę już iść, gdy słyszę, że woła mnie lekarz...
- Dzień Dobry, jestem Greg Wilosn. Jestem psychologiem i będę leczył pańską matkę - mówi mężczyzna i zaprasza mnie do gabinetu. - Muszę jednak z panem porozmawiać.
- Dobrze - odpowiadam lekko przestraszony. Czego on może chcieć od mnie!?
- Z Roxanne nie jest wcale dobrze, ta choroba ciągnie się od dobrych kilku lat... - rozumiem, że rozstała się z mężem?
- Tak, dokładnie osiem lat temu. Staram się jej pomóc, wiem, że chorowała już dawniej, ale ja też miałem swoje problemy i nie umiałem sobie poradzić z tym - wyjawiam lekarzowi.
- Rozumiem, nie chcę pana straszyć, ale nie wiem czy będzie dla niej jakakolwiek szansa. Depresja to poważna choroba, usidla człowieka i nie często wypuszcza go z swoich rąk. Ale spróbuje Wam pomóc, Twoja mama będzie brała tabletki, i zapiszę ją na terapię grupową, Załatwię wszystko i zadzwonię, to nie będzie drogie. Nie chcę byś słuchał jej żali, dlatego powinieneś znaleźć kogoś dla matki. Może się teraz dziwisz, że tabletki, terapia i jakiś obcy facet mają jej pomóc, ale szansa na to, że Twoja matka wyzdrowieje jest nikła. Bardzo jest zamknięta w sobie, dlatego odnajdź ojca - lekarz wypowiada te słowa, a ja wybucham śmiechem.
- Pan chyba sobie żartuje!? Nienawidzę ojca, to prze niego jest w takim stanie, a pan mi mówi, że mam nic nie robić i czekać aż umrze. Wiem, że długo nie leczona depresja może prowadzić do samobójstwa, i pan lekarz, psycholog mi to mówi...!? - krzyczę, choć staram się zachować spokój.
- Adam rozumiem Twój strach, ale nie zawsze jest szansa by kogoś uratować, w dodatku w takim stanie jak Twoja mama - Greg chyba zwariował. Mam patrzeć, jak moja matka 'umiera' w depresji bo nie ma szans. Zawsze jest.
- Wie pan, sadzę, że dalsza rozmowa nie jest potrzebna. Dla pana wszystko jedni czy będzie żyła, czy umrze bo to nie pańska matka - krzyczę i wychodzę z gabinetu.
- Moja mama też umarła z depresji, dlatego zostałem psychologiem by pomóc innym - mówi Greg.
- Pan nawet nie wierzy w ludzi - mówię i trzaskam drzwiami na pożegnanie.
Wracamy do domu, mama idzie na drugą zmianę do pracy. Ja zostaję w pokoju, dalej szukam w necie jak pomoc osobom w depresji. Niestety, nie znajduje wiele informacji. Wkurzam się tylko, wychodzę z domu. Idę przez miasto, nie ważne gdzie, ważne by choć na chwile odejść od tych problemów.
Jest późno, około jedenastej w nocy, stoję w deszczu na torach kolejowych. Płaczę jak małe dziecko...
- DLACZEGO JA!? DLACZEGO TO SPOTKAŁO MOJĄ RODZINĘ, CZEMU NIE MOŻEMY JUŻ ŻYĆ W SPOKOJU! - wykrzykuje na cały głos. Wtem mrok nocy rozświetla lampa pociągu. O ku.. ledwo udaje mi się odskoczyć w bok. Ląduje na ziemi, w błocie. Matko, przecież ja nie chciałem się zabić, może ja też jestem w depresji!?
Szybko wstaję, siarczysty deszcz zmywa błoto z ubrań, jestem już cały mokry. Nie pierwszy raz, ważne, że żyję... Idę w stronę miasta, przechodzę obok niewielkiego baru, z którego wychodzi grupa ludzi. Widać, że są pijani, około pięciu chłopaków i dziewczyna. Ona nie jest pijana, a każdy chłopak ją zaczepia. Łapią za piersi, całuje, a ona próbuje się uwolnić, nie robi tego stanowczo, jakby tego chciała, ale nie jest jeszcze zdecydowana.
- Victoria choć do nas, rudzielcu - mówi jeden z chłopaków. Serce zaczyna mi szybciej bić, przecież to nie może być ona. Podchodzę bliżej, i wszystko jest jasne. To jest Victoria w towarzystwie pijanych facetów.
- Co się gapisz gnoju? - pyta się jeden facet. Ledwo się trzyma na nogach i powoli zbliża się w moim kierunku. Dziewczyna rozpoznaje mnie, bo uwalnia się z ich uścisku i podchodzi do mnie.
- Adam, odejdź - mówi błagalnie. - Poradzę sobie.
- Czego szukasz śmieciu, może guza? - pyta się znowu ten pijak. Nie wytrzymuje i walę go z pięści.
Wtem do bójki dołączają się pozostali wojownicy ninja. Ledwo chodzą, ale bić się potrafią. Nie wiem czy mam szanse, sam przeciwko pięciu pijanym dorosłym chłopakom. Ja jestem trzeźwy, to mi daje przewagę. Co chwila dostaje kopniaki czy pięści. Słyszę krzyk Victorii. Ja już Wam dam, szybkim ruchem powalam jednego pijaka, lecz co chwila dostaje kolejne ciosy. Okazuje się, że jeden jest trzeźwy. To trochę komplikuje sprawę. Zaczynamy się kopać, walić pięściami gdzie popadnie. Chyba nie mam szans. Jednak po chwili udaje mi się powalić drugiego pijaka. Jest nawet łatwo, bo są zalani w trupa. Ale za wszelką cenę chcą mnie dobić. Jeden kontra trzech. Victoria krzyczy, i w tym momencie ten trzeźwy chłopak wali jej siarczystego liścia.
- ZAMKNIJ SIĘ SUKO!
Tego nie wytrzymuje, rozpycham tych dwóch trupów i ile mam sił w rękach to tak mocno walę do pięściami, ale bardzo dobrze się bije bo za chwilę ląduje na ziemi, i dostaje kopniaka na twarz. Chciałem go uniknąć, ale i tak dostałem. Pięści, a teraz kopniak, czuje, że krew spływa mi po policzku.
- ADAM - przerażona Victoria próbuje odciągnąć tego chłopka od mnie. Wstaje i podbiegam do typa, z całej siły kopię go w krocze.
- KURWA! TY CHAMIE, ZABIJE CIE - lecz ból jest silniejszy, pada na ziemię i kurczowo trzyma się rozkrocza. Pochodzę i też częstuje go kopniakiem po twarzy.
- Adam, uciekajmy - Victoria ciągnie moją bluzę. - Szybko, nim zrobią Ci krzywdę. Po co się wtrącałeś?
- Miałem na to pozwolić, żeby Cię zgwałcili!? Victoria lubię Cię i nie pozwolę by cokolwiek złego Ci się stało...
- Cholerny Romeo się znalazł - mówi i całuje mnie. - Boże, ty krwawisz.
Biegniemy ile się w nogach, nie możemy iść na autobus, bo by mnie kierowca wyrzucił, więc przebiegamy wszystkie ulice, aż w końcu dobiegamy do domu, który stoi pomiędzy bankiem, a jakimś kościołem. Za świątynią widzę osiedle mieszkaniowe i cmentarz.
- To nie plebania? - pytam się Victorii. 
- Mój wujek Ciebie ukryje - nie rozumiem słów Victorii. Jak to ukryje? Kim Ty wogóle jesteś?

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
I jak podoba się Wam rozdział V, część 2? Proszę Was o szczere komentarze, bo chcę wiedzieć czy podoba się Wam to opowiadanie...
Reszta rozdziałów w zakładce SPIS TREŚCI, a nowe już wkrótce :)

piątek, 28 czerwca 2013

Rozdział V część 1

Oboje wybuchamy głośnym śmiechem, przytulamy się całą drogę na dół. Idziemy ulicami Londynu by znaleźć jakąś dobrą knajpę, gdzie wg. Victorii jest najlepsze jedzenie. Ostatecznie i tak wybieramy McDonalda. Bierzemy dwa zestawy (hamburger, cola i frytki) i siadamy do stolika.
- Smacznego - mówię i zaczynam jeść.
- Dzięki w wzajemnie - odpowiada i próbuje włożyć mi do buzi frytka. Miło. Ja tymczasem zerkam na ulicę i frytek wypada mi z buzi. - Ej, niezdaro mała...
Nie słucham jej, tylko obserwuje faceta po przeciwnej stronie ulicy. Ja Ciebie znam, ten wyraz twarzy. Przecież to mój ojciec Fred...
Nie wiem co się dzieje potem bo urywa mi się film...
Budzę się po paru minutach, nad mną stoi duża grupa ludzi oraz przerażona Victoria. Na początku nie wiem co się dzieje, dlaczego leżę pod stolikiem w McDonaldzie. Potem nam wszystkie obrazy w głowie - ulica, i przechodzący przez pasy mężczyzna, mój ojciec Fred. Przez dziewięć lat nie widziałem go na oczy, a on nagle sobie wraca. Moje życie jest do bani, zawsze takie było. Kłopoty w szkole, brak kumpli, brak ojca. Aż w końcu poznałem w drugiej gimnazjum grupę fajnych osób. Zakolegowaliśmy się, a teraz gdy kończymy już gimnazjum i idziemy do liceum wszystko się zmieni. Ale wierzę, że na lepsze...
Mam teraz przy sobie Victorię, ona mnie rozumie, przynajmniej ja w to wierzę.
- Adam - słyszę jej przerażony głos. - Wszystko jest dobrze? Dobrze się czujesz?
- Victoria - mówię słabym głosem. Ciężko mi wydukać cokolwiek. - Jest OK, po prostu urwał mi się film...
Ludzie widząc, że nic mi nie jest powoli rozchodzą się do swoich stolików lub opuszczają bar.
- Zaprowadzę Cię do domu, koniec wrażeń na dzisiaj - oznajmia Victoria i pomaga mi wstać. Czuje się bardzo dziwnie,  taki ociężały i słaby. Z trudem robię pierwsze kroki, ale potem w Routemasterze już siedzę. Bardzo lubię jeździć tymi piętrowymi autobusami po Londynie. W kilka minut docieramy do mojego osiedla. Victoria towarzyszy mi aż do drzwi mojego domu...
- Nie będę już dzisiaj Cię męczyć moją osobą - mówi i całuje mnie na pożegnanie. - Cześć
- Hej - odpowiadam i wchodzę do mieszkania. Nie wiem co tam zastanę, boje się, na boga mam 16 lat i boje się własnego ojca. Tyle lat go nie widziałem i nadal nie chcę.
***
- Nie pojadę, nie widzę potrzeby by jechać do Nowego Yorku - twardo wraz z mamą obstaje przy swoim zdaniu. - Fred, tyle lat nie widziałem Cię na oczy, nie znam Ciebie prawie, a Ty wracasz tutaj niespodziewanie z swoim widzi mi się.
- Adam, wiem, że nie jestem dobrym ojcem. Ale dlatego chcę byś pojechał z mną do NYC, Taylor chce Cię poznać. Razem uzgodniliśmy, że złoże wniosek w sądzie o przyznanie praw rodzicielskich nad Tobą dla nas. Stworzymy razem szczęśliwą rodzinę - Fred jest chamem, po tylu latach mówi o tym spokojnie jakby nigdy nic się nie wydarzyło. Nie wytrzymuje i policzkuje go.
- Jak śmiesz!?Nigdy nie zgodzę się zamieszkać z Tobą i Twoją kochaną Taylor - nienawidzę Was z całego serca. Nie chce nawet Was oglądać, nie mówiąc już o wspólnym mieszkaniu.
- Adam - ojciec z trudem zachowuje spokój. Muszę go wyprowadzić z równowagi, za wszelką cenę. - W Nowym Yorku czeka na Ciebie lepsza przyszłość. Razem z moją żoną zadbamy o to.
- Nigdy, i proszę Cię o jeszcze jedno - nigdy tu nie wracaj. Nie zgodzę się za nic by mieszkać z Tobą. Nie kocham Ciebie, nawet nie uważam Ciebie za ojca - mówię i mierzę go wzrokiem.
- Jesteś pewien? - pyta szyderczo. - Wrócę i tak tutaj za miesiąc i zobaczymy jakie będzie wówczas Twoje zdanie.
- WYNOŚ SIĘ! - krzyczę i wypycham go z kuchni, przez korytarz i wyrzucam go za dni.
- Żegnaj synu - mówi i schodzi z klatki.
- Mamo, o czym on mówił, o zmianie tej decyzji? - pytam się Roxanne.
- Pamiętasz jak Ci mówiłam, że odbyłam z nim bardzo długą rozmowę. Ustaliliśmy, że tak będzie lepiej dla mnie i dla Ciebie - z trudem wypowiada te słowa. Łzy płyną jej po twarzy niczym jak rzeka. - Przecież wiesz, że nie radzę sobie z Twoim wychowaniem. Nie chcę byś marnował swoje życie tutaj...
- PRZESTAŃ! Mamo kocham Cię całym swoim sercem, i wiem, że nie zawsze mówię Ci wszystko. Ale ja zostanę w Londynie, nigdy nie polecę do NYC, nigdy nie zamieszkam z nim. Nie chcę go znać, jak wogóle dałaś mu się omamić!? - jestem przerażony zachowaniem Roxanne i jej obojętnością na moją przyszłość.
- Adam, ja nie potrafię dłużej tak żyć. Musisz z nim zamieszkać, chcę wiedzieć, że będzie Ci dobrze - Roxanne mówi, choć znam ją dobrze. Nie ma wcale na to ochoty.
- Roxanne wiem o Twojej depresji, chodzę z tym do lekarza. Staram się Ci pomóc, a on to wszystko rozwalił. On chce Cię zniszczyć, dlatego nigdy tam nie pojadę. Zostaję w Londynie, i myśl sobie co chcesz. Pomogę Ci z tego wyjść, nie martw się, damy radę. - przytulam ją i całuje. Mama całkiem się rozkleja, prowadzę ją do pokoju, kładę na łóżku i nakrywam kocem by nie zmarzła.
Robię kolację, muszę przecież coś zjeść. Zabieram jedzenie do swojego pokoju i w necie szukam czegoś na depresję. Muszę wiedzieć jak działać, na sto procent odwiedzimy jutro psychologa. Nie pozwolę by ten drań znowu zniszczył jej kawał życia. Nie po tym jak udało nam się to wszystko odbudować. Fred już nigdy nie zmąci spokoju naszej rodziny, rodziny Nickolson...

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
I jak rozdział nr 5 cz. 1, podoba się? Liczę na szczere opinie w komentarzach :)
Linki do swoich blogów zostawcie w zakładce BLOGI, a napewno do Was wpadnę :)
W zakładce BOHATEROWIE możecie poznać obecnych bohaterów opowiadania, i dojdą też nowe postacie :)

niedziela, 23 czerwca 2013

Rozdział IV

Na gorszego idiotę to wyjść nie mogłem? Zarzygany i pijany. Zabrany do domu przez dziewczynę poznaną w internecie, jaki wstyd. Gorzej być nie może...
Jej uroda mnie zniewala, jakim cudem odpisała do takiego brzydala jak ja!? Próbuję iść, lecz bezskutecznie. Victoria reaguje i po chwili lądujemy razem na podłodze. Bez chwili zastanowienie zaczynam ją całować, a ona wcale nie przerywa. Zarzuca swoje ręce na moją głowę... To chwila mogłaby się nie kończyć, lecz w tym momencie drzwi do pokoju otwierają się...
W drzwiach staje młody, wysoki chłopak. Na oko około dwudziestu paru lat,  od góry do dołu ubrany w markowe ciuchy. Ma takie samy Air Maxy jak ja, jakiś dresik z adidasa i czapka New Era. Patrzę, że nie szczędzą na modę. Ponieważ głupio to wygląda, to 'schodzę' z Victorii i szybkim, lecz bardzo chwiejnym krokiem idę do łazienki. Nie idzie mi to łatwo, więc trzymam się ściany. Dobrze, że mnie matka nie widzi. Zabiłaby mnie. Wchodzę do łazienki, i od razu poraża mnie jej styl i gust. Czy ja oby przypadkiem nie pomyliłem domu? Zamykam drzwi i od razu słyszę ich kłótnie. Victoria nie daje się bratu, teraz już wiem kim jest ten chłopak. Ponieważ nie chcę robić jej jeszcze większego przypału, to wychodzę z łazienki i idę w stronę drzwi.
- Lepiej będzie jak pójdę - mówię, i zaczynam się ubierać.
- Masz rację, lepiej tak będzie... - odpowiada chłodno jej brat.
- Adam poczekaj, napiszę do Ciebie wieczorem. Teraz musisz iść, nie wyganiam Ciebie, ale lada chwila wrócą moi rodzice. Nie chcesz by poznali mojego chłopaka jako pijaka? - pyta się chyrze. Mojego chłopaka, ach już Ciebie uwielbiam. Victoria, i świat od razu staje się lepszy.
- Ok, a własnej córki jako palaczki? -  pytam się szyderczo. Całuje mnie szybko w usta i wypycha z domu.
Ja muszę wrócić do swojego, bardzo dziwnie to wygląda jak idę przez Londyn i uśmiecham się sam do siebie. Jutro jest, a raczej dzisiaj jest niedziele. Może wieczorem pójdziemy na London Eye? Muszę ją czymś zaskoczyć, pokazać, że jestem dobrym wyborem.
***
- Nocujesz u kolegi!? To już nie masz własnego domu? Adam nie poznaje Ciebie - Roxanne jak zwykle musi wyolbrzymiać.
- Mamo, to była jedyna noc i obiecuje, że to się już więcej nie powtórzy. Przysięgam całym sercem - ten tekst zawsze na nią działa. Przecież nic złego nie zrobiłem, małe kłamstwo. Narazie nie musi nic wiedzieć o Victorii, tylko do momentu, gdy poznamy się lepiej.
- Nie tak Ciebie wychowałam - mówi i wyciąga coś z szafy. Wczoraj kurier przywiózł. Rzuca paczkę na łóżko i wychodzi. Nareszcie przyszła. Całe dwa tygodnie na nią czekałem. Kupiłem sobie kolejną gierkę na XBOX 360. Dead Island, polska, ale to nic nie szkodzi. Ja lubię gry z motywem zombie, a ta ponoć jest bardzo dobra. Godzinami czytałem o niej opinie w necie, aż w końcu zamówiłem.
Gdy instalowałem grę, to myślałem o wczorajszym dniu, głupio mi było z powodu moich tekstów w stronę Mindy. Chciała mi pomóc, a ja ją wyśmiałem. Pan Wszechwiedzący. Hahah, to jest dobry tekst. Gdy już zapisałem cały tekst przeprosin, biorę fona i dzwonie do Mindy.
- Cześć - odzywam się, gdy odbiera. Bardzo długo czekałem aż wcisnęła zieloną słuchawkę, nie ma ochoty gadać...
- Czego chcesz!? Mało mi wczoraj wstydu narobiłeś? Jeszcze chcesz mi dowalić? - mocno jest wkurzona. Nie spodziewałem się.
- Mindy to nie tak jak myślisz, wiem, że powiedzenie byłem pijany nie wystarczy, ale naprawdę tego nie chciałem. Głupio, wyszedłem na idiotę, ale proszę Cię wybacz mi - mówię błagalnie.
- Ty pieprzony dupku, najpierw wyzywasz mnie od dziwek, a teraz słodko się przymilasz, i prosisz o wybaczenie. Powinnam pozwolić Garettowi całkiem Ciebie zlać - krzyczy, a jak jest w takim stanie to nie ma zmiłuj się. - Myślisz, że nie widziałam tej dziewczyny. Ty tępaku, jak wogóle masz czelność do mnie dzwonić!?
- Uważasz się za panią perfect? - pytam ostro. - Bo masz kasę i dobrze ustawionych rodziców...?
- IDIOTO! Radzę Ci dobrze unikaj mnie i mojej paczki w szkole - krzyczy, aż ciarki mnie przeszły po plecach. - Garett zabije Cię, ale tylko moja dobra wola może dać Ci życie, więc spadaj.
- Narazie - mówię i rozłączam się. Ja pier... wiem, że wczoraj wszyłem na idiotę, ale jakim prawem się do mnie tak rzuca i straszy moimi własnymi kumplami, od kiedy Garett jest jej taki posłuszny. Miał na nią ochotę, ale zawsze mówił, że trzeba ją utemperować...
Popadam w dołek, czekam na koniec instalacji DI i wybiegam z domu. Ponieważ robię to zazwyczaj gdy się z kimś pokłócę, to moja mama już wie o co chodzi. Idę do London Eye, w kapsule chociaż będę miał spokój od ich wszystkich. Ostatnio ciągle komplikuje mi się życie, a gdyby tak wyskoczyć z kapsuły? Nie, to nie jest dobry pomysł. Mam dla kogo żyć, dla Victorii.
***
- Nie przejmuj się, nie będzie źle - Victoria próbuje pocieszyć mnie. Przytulam się do niej i oboje oglądamy wspaniałą panoramę Londynu rozciągającą się z kapsuły widokowej London Eye. - Tak skrótem, to kim jest ta cała Mindy?
- Córka bogaczy, ojciec prowadzi jedną z większych sieci bankowych w Londynie, a mama jest modelką. Ma kasę, i jeszcze jak by tego było mało, to niedługo nagra swój pierwszy teledysk, pod tytułem SUMMER LOVE...
- I wszystko jasne, ja też mam bogatych rodziców, ale nie puszę się tak jak ona, nie znam jej, a już czuję, że jej nie polubię - ma przepiękny głos. Ona sama mogłaby śpiewać. - Nie mówię też tego bo jesteśmy przyjaciółmi czy co, mówię co myślę...
- Dobrze, że mnie rozumiesz - mówię i całuje ja w czubek głowy. Śmieje się przez moment, a potem patrzy mi w oczy i mówi :
- Ten kto Cię dobrze rozumie, radzi by iść coś zjeść.
Oboje wybuchamy głośnym śmiechem, przytulamy się całą drogę na dół. Idziemy ulicami Londynu by znaleźć jakąś dobrą knajpę, gdzie wg. Victorii jest najlepsze jedzenie. Ostatecznie i tak wybieramy McDonalda. Bierzemy dwa zestawy (hamburger, cola i frytki) i siadamy do stolika.
- Smacznego - mówię i zaczynam jeść.
- Dzięki w wzajemnie - odpowiada i próbuje włożyć mi do buzi frytka. Miło. Ja tymczasem zerkam na ulicę i frytek wypada mi z buzi. - Ej, niezdaro mała...
Nie słucham jej, tylko obserwuje faceta po przeciwnej stronie ulicy. Ja Ciebie znam, ten wyraz twarzy. Przecież to mój ojciec Fred...
Nie wiem co się dzieje potem bo urywa mi się film...

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
I jak rozdział nr 4, podoba się? Liczę na szczere opinie w komentarzach :)
Linki do swoich blogów zostawcie w zakładce BLOGI, a napewno do Was wpadnę :)
W zakładce BOHATEROWIE możecie poznać obecnych bohaterów opowiadania, i dojdą też nowe postacie :)

czwartek, 20 czerwca 2013

Rozdział III

Jestem już tym kompletnie wyczerpany, mam dość mojego cholernego życia. Po prostu dłużej nie mogę, od jakiegoś czasu wszystko mi się wali.  Nie umiem sobie z tym poradzić, Petera nie ma, a Garett to nie to samo. Rozmawiając o tym z Mindy dałbym jej złudną nadzieję, że możemy być razem. Mamy już nie chcę obciążać moimi problemami, ma dużo własnych. W firmie robią sieczkę, i bardzo prawdopodobne, że straci pracę. Bo raz drugi, a ja czekam tylko na wakacje. Chcę się od tego wszystkiego uwolnić...
O 6:00 wchodzę do łazienki, i boże czy to ja? Włosy sterczą na każdą stronę, wory pod oczami, które spuchnięte od łez i braku snu od dobrych kilku, kilkudziesięciu dni. Ogarniam się i idę pogadać z mamą, potem znowu zamknę się w pokoju, a wieczorem jak to w sobotę koncert w GALAXY CLUB. Jutro upragnione spotkanie z Victorią. To mnie motywuje, by dalej żyć...
Mama już krząta się w kuchni, choć ma wolne...
- Przepraszam za wczoraj, ale wiesz, że go nienawidzę. Nie po tym co mi, nam zrobił - mówię i łapię Roxanne za ręce i patrzę jej prosto w oczy. - Ja nie potrafię udawać, że go nadal kocham czy nawet lubię. Dla mnie stał się nikim gdy nas zostawił...
- Adamie Nickolson, ja rozumiem - jej melodyjny głos zawsze mnie uspokajał. - Zrozumiałam też, że zawsze pchałam Cię w jego stronę, wierzyłam, że do mnie wróci. Ale mój plan zawiódł. Wczoraj z Fredem odbyliśmy bardzo długą rozmowę. Da nam wreszcie spokój, ale mimo tego i tak do nas przyjedzie. Za miesiąc będzie miał konferencję w Londynie. Wpadnie na godzinkę, może dwie...
- Zamki i tak zmienione, i nie próbuj oddać mu kluczy. Mamo, on  już nie jest naszym Fredem. Ma teraz własną rodzinę - Taylor, Susan Derecka i wkrótce Margaret. Nie licz, że teraz ich zostawi i wróci do nas - mowie i wychodzę na ulicę. Po prostu uwielbiam o tej porze wyjść na rolki. Jadę w stronę centrum handlowego MY LOVE SHOP - jedynego centrum, które już od siódmej rano przyjmuje klientów. Musze kupić sobie coś na koncert, może Air Maxy?
***
- Hej - witam się z przyjaciółmi. Mindy, Amalie, Garett, Peter oraz Nicole. Siostra Garetta.
- Hej, już myśleliśmy, że nie przyjdziesz. Ale jesteś - Mindy jak zwykle mierzy mnie wzrokiem. - Wchodzimy.
GALAXY CLUB to dopiero jest impreza. Dwie sale po dwieście osób. W każdą sobotę wielka gwiazda nawet z dalekiej Ameryki. Bary, w których lady uginają się od napojów po przeróżne przekąski. Profesjonalny sprzęt i cudowne panie, które co tydzień za darmo roznoszą jeden z napoi, dzisiaj jest tequila. Impreza zaczyna się rozkręcać.
Wkońcu na scenę wchodzi Trey J, to wysoki brunet o posturze mięśniaka, a zarazem delikatnego i czułego faceta. Fanki za nim szaleją.
- Witajcie moi angielscy fani, wiecie chyba po co tu jestem!? - pyta się, ale odpowiedź i tak jest oczywista. - Z Wami spędzę te cudowne dwie godziny z moimi największymi przebojami. Zaczynamy, od...
- MY FUCKING PERFECT LIFE - wrzeszczy cała sala. To jego najnowszy kawałek. W zaledwie tydzień zdobył ponad dwa miliony odtworzeń w serwisie YouTube.
Trey J jak zwykle robi furorę, a impreza sięga gwiazd. Krzyki piski, co raz możesz dostać po głowie albo kieliszkiem po wódce lub najnowszą składanką rapera. Czuję, że za dużo wypiłem. Muszę wyjść i się wyrzygać. Ledwo zdążyłem wyjść tylnymi drzwiami klubu, a już to zrobiłem. Boże, jaki ze mnie idiota, to co tak się nawaliłem!?
- Pomogę - słyszę głos Mindy, gdy chcę usiąść na ławce, ale jestem tak pijany, że ledwo chodzę.
- Spadaj - mówię i znowu zaliczam glebę.
- Chodź i nie rób z siebie dzieciaka - słyszę głos Garetta.
- Wynoście się państwo perfekcyjni,  bo mam Was w dupie. Banda zawszonych idiotów, którzy są moimi przyjaciółmi, choć wcale o mnie nie dbają. To, że mam zjebaną rodzinę, to nie znaczy, że jesteście lepsi. - nie kontroluję własnych słów, rozkręcam się. Zaraz powiem o parę słów za dużo...
- Choć idioto - Mindy ciągnie mnie za rękaw bluzy.
- Spadaj gwiazdko, i idź pieprz się z Garettem - teraz to przegiąłem. Dostaję z całej siły. Pięść Garetta pozbawia mnie zęba bo czuję krew. Jestem kopany i znowu rzygam.
- Zostaw go - Mindy już się nie bawi. - Chodźcie, bo pan wszechwiedzący nas nie potrzebuje.
- Spadaj! - po raz kolejny dostaję mocnego kopniaka w brzuch i... i urywa mi się film...
Otwieram oczy i tak cholernie boli mnie głowa, widzę przed sobą, a raczej nad sobą  różowy sufit. Gdzie ja jestem?
- Leż - słyszę czyjś głos, to napewno dziewczyna. - Ładnie się urządziłeś...
Mimo jej słów podnoszę się i patrzę na ową dziewczynę. Ja Ciebie znam...
- Victoria - powiedziałem i wybuchłem wielkim śmiechem. Ona również. - Możesz mi powiedzieć co ja robię u Ciebie w mieszkaniu i która jest godzina!?
- Dobry początek przyjaźni. Mieszkam ulicę dalej od GALAXY CLUB i jak wyszłam na fajka. Tak palę, uprzedzę Twoje pytanie. Parzę a tu jakiś chłopak leży obok swoich rzygów. Podchodzę i patrzę, przecież to Adam Nickolson. Hahahah
- To nie jest śmieszne, a jakim cudem znalazłem się u Ciebie w łóżku?
- Mój brat Ciebie tu przyniósł, skłamałam, że jesteś moim bliskim kumplem - nie był zaskoczony Twoim stanem, bo zazwyczaj tak poznaje moich przyjaciół.
- Okej, a ile czasu już śpię? I nadal mam na to ochotę... - mówię i kładę się. Czuje, że mimo mojej nocnej eskapady czerwienie się. Mieliśmy się poznać w galerii MLS, a nie pod klubem, gdzie ja jestem w dodatku pijany. Matka to mnie chyba zabije, napewno się niecierpliwi...
- Jest piąta rano, i nie martw się o mamę. Mam nadzieję, że nie nie zabijesz, ale napisałam do niej, że zostajesz na noc u kolegi i wrócisz w niedzielę po południu.
- Dzięki - odpowiadam i wstaję, Muszę do kibla. Na zdjęciu wygląda bardzo ładnie, a w rzeczywistości jest niczym Miss World. Jej uroda mnie zniewala, jakim cudem odpisała do takiego brzydala jak ja!? Próbuję iść, lecz bezskutecznie. Victoria reaguje i po chwili lądujemy razem na podłodze. Bez chwili zastanowienie zaczynam ją całować, a ona wcale nie przerywa. Zarzuca swoje ręce na moją głowę... To chwila mogłaby się nie kończyć, lecz w tym momencie drzwi do pokoju otwierają się...

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Podoba Wam się moje opowiadanie? A jak rozdział nr. 3? Proszę o szczere komentarze...
DRAGON :)

wtorek, 18 czerwca 2013

Rozdział II

- Adam, Twój ojciec dzwonił do mnie wczoraj - serce zaczęło mi bić szybciej. Tylko nie on. - Wkrótce urodzi mu się trzecie dziecko - dziewczynka, i chce byś do niego poleciał i został ojcem chrzestnym dla Margaret.
- NIE - krzyczę, choć sam nie wiem po co - Nigdy, jak on śmie po tylu latach dzwonić i taką propozycją wyskakiwać. Wybiegam z kuchni i kopię z całej siły w gałę. Leci centralnie w frontowe drzwi. Wchodzę do pokoju i słyszę szloch matki...
Wciąż słyszę te słowa w mojej głowie, staram się uspokoić, ale to jest niemożliwe. Najpierw zostawia nas dla młodszej, nie chce płacić alimentów. Nie widzę go tyle lat, a on dzwoni z propozycją ojca chrzestnego. Niech ten bydlak zgnije w piekle. Dla mógłby się wcale nie rodzić. Muszę się wyluzować, włączam laptop, moje pliki - zdjęcia - Victoria. Gapię się na jej zdjęcie do północy, w końcu idę się ogarnąć przed snem.
Rankiem mamy już nie ma w domu, wiem, że jest jej przykro, że się nie zgodziłem, ale ja go nie nienawidzę w przeciwieństwie do niej, mimo tych krzywd, które nam wyrządził wciąż go kocha. Dziś mam luźny dzień  bo mam tylko dwie lekcje, a potem cała klasa idzie na wycieczkę do Westminster Abbey, pani od geografii i historii raz na miesiąc robią nam wycieczkę do tego typu zabytków w Londynie i okolicach. Bardzo lubię te wycieczki, wtedy zawsze w szkole mam stu procentową frekwencję. W szkole jak zwykle zamula, chemia ciągnie się bez końca, co mnie obchodzą jakieś cukry w człowieku. Choć chcę zostać w przyszłości lekarzem, to tą lekcję przesypiam. Nie ma jak orzeźwiająca godzina w-f'u, czterdzieści pięć minut latania za gałą. Jestem cały spocony, ale szybko biorę prysznic i pędzę do autobusu. Czas na wycieczkę.
- Hej Pet, mogę się dosiąść? - pytam kolegę.
- Jasne, za nami będzie siedziała Mindy z Amalie - odpowiada i wkłada słuchawki MP4 do uszu.
- Hej Mindy, hej Amalie - mówię gdy dziewczyny przechodzą obok mnie.
- Cześć - odpowiadają i szybko zaczynają rozmawiać z tyłu. Nie widząc nic innego do roboty zabieram się na czytanie J.R.R Tolkien Władca Pierścieni. Drużyna Pierścienia film był świetny, więc i książka też będzie dobra. Droga zajmuje nam niecałe trzydzieści minut i już stoimy wszyscy przed Westminster Abbey. Mamy też przewodnika.
- Przed naszymi oczami stoi wielka budowla, Westminster Abbey. Która według legendy powstała w 616 roku. Jest to jedna z najważniejszych świątyń anglikańskich - mówi na początku przewodnik. Chociaż na takiego mi nie wygląda, ma długie dredy i ubrany jest w luźny strój, a nie w gajer czy cokolwiek innego. Ma też kolczyk pod dolną wargą. Bla, bla bla, te informacje to i ja mogę znaleźć w necie.
- Znajdujemy się przed grobowcem Elżbiety I - mówi po chwili dziwak, z którym już od  kilkunastu dobrych minut chodzimy po świątyni. Odruchowo spoglądam w przeciwną stronę i... widzę płomiennowłosą dziewczynę, która rozmawia z kimś przez telefon. Ja Cię znam, przyglądam się bliżej i rozpoznaję ją. To ona. Victoria. Nasze wzroki napotykają się, ona robi wystraszoną minę i szybko odchodzi. Dlaczego?
Dalszą drogę myślę o tej sytuacji, dlaczego uciekła na mój widok. Ma moje zdjęcie, a może przeraziła ją moja brzydota? Nie będzie dane mi to wiedzieć...
Szybko wracam do domu i łapię za smartfona i piszę do niej : Hej. Widziałem Cię w Westminster Abbey, dlaczego uciekłaś na mój widok? Po chwili dostaję wiadomość : Hej, ale napewno to byłam ja? Jestem jeszcze chora i leżę już w łóżko. Dzisiaj mi o wiele lepiej, więc może jutro się spotkamy? Porozmawiamy później, bo przyszła moja mama...
Okej, nie chcesz gadać, nie zmuszam bo nawet się nie znamy. Może rzeczywiście pomyliłem ją z tą dziewczyną z świątyni. Trochę mi głupio teraz, ale cóż. Na obiad robię spaghetti i jem. Po chwili słyszę dzwonek do drzwi. To Garett.
- Mam dla Cb newsa, w czwartek w GALAXY CLUB swój koncert będzie miał Trey J. Nasz ulubiony szkocki raper. Wiedziałem brachu, że chcesz go zobaczyć, więc mam dla Cb bilet - oznajmia wesoły Garett. Trey J to poniekąd jego idol.
- Świetnie, dzięki - cieszę się, bo po wczorajszych i dzisiejszych zdarzeniach przyda mi się nieco rozrywki. Ten raper mi to zapewni. - Ile jestem winien?
- Trochę drogo, bo jak byłem w Glasgow to bilet był tańszy. 120 £ - odpowiada chłopak i wyciąga rękę w moją stronę.
- Okej, już Ci daję
- Nie chcesz jechać ze mną do Mindy? Bo ja wiem, że ona jest na Ciebie zła i nie chce z Tobą gadać. Bo nasza Mindy będzie gwiazdą, nagra swój własny teledysk Summer Love i potrzebuje ludzi na casting - zaprasza mnie Garett. Z jego uśmiechu na twarzy i ogólnego dzisiejszego zadowoloenia śmiem wnioskować, że są razem.
- No co Ty stary, nie nadaję się na aktora - odpowiadam.
- Dobra, to ja lecę - powiedział chłopak i zniknął w drzwiach.
Zamykam się w pokoju i rozmyślam nad słowami Garetta, wtem słyszę prywatny telefon mamy. Wchodzę do niej pokoju i widzę kto dzwoni - Fred. Mój ojciec, mój kochany ojciec.
- Jak śmiesz po tylu latach dzwonić i składać taką propozycję - krzyczę w słuchawkę.
- Adam uspokój się, w weekend do Was przylecę i wszystko wyjaśnię. Szykuj garnitur - odpowiada miło, lecz stanowczo.
- TY BYDLAKU, TY.... NAJPIERW NAS ZOSTAWIASZ, A TERAZ TAKIE PROPOZYCJE SKŁADASZ. OGARNIJ SIĘ I NIE ŚMIEJ NAWET TUTAJ PRZYJEŻDŻAĆ. NIE POTRZEBUJEMY CIEBIE,  ZOSTAW NAS W SPOKOJU - wydzieram się w telefon. Szybko rozłączam się i odkładam aparat. Wychodzę z pokoju i widzę mamę ze łzami w oczach.
- Przepraszam - mówię i rzucam się na swoje łóżko, to nie moja wina, że go nienawidzę. Nie chce już go oglądać. Dla mnie on już nie istnieje. Płaczę w poduszkę do późna. Dlaczego życie musi być tak cholernie pogmatwane!?

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Od razu przyznam się, że ten rozdział mi nie wyszedł. Ale może sądzicie inaczej? Już w kolejnych akcja zacznie się bardziej rozwijać...

niedziela, 16 czerwca 2013

Rozdział I

Jest 1:30, a ja wciąż nie mogę uwierzyć, że to się stało. Odpisała. Nie dalej jak w czwartek znalazłem jej profil na Fb, i napisałem. Mieszka w Londynie. Czekałem z niecierpliwością aż trzy dni na odpowiedz. Dostałem również jej zdjęcie - jest wysoka, ma płomienne włosy. Słodko się uśmiecha, a jej niebieskie oczy patrzą się na mnie.  Zdjęcie jest zrobione podczas spaceru, przynajmniej tak napisała. Siedzi na kamieniu, a za nią Tamiza. Bardzo lubi tam chodzić i siedzieć godzinami. Jestem nią zauroczony, choć prawie jej nie znam. Wpatruje się godzinami w jej zdjęcie i nagle odruchowo zerkam na zegarek - jest 5:00. Boże za trzy godziny mam szkołę, a ja jeszcze nie spałem i nie mam zrobionego wypracowania na angielski. Jest koniec roku i muszę poprawiać oceny, z angola zostało mi napisać wypracowanie o"Wybitni, angielscy pisarze epoki romantyzmu". Nie wiem czemu, ale nie lubię tej epoki...
Zabieram się do pisania, szukam informacji w necie, całość zajmuje mi półtorej godziny. Nie opłaca się iść spać, wyłączam laptop i idę do łazienki. Wtem słyszę dźwięk mojego smartfonu...
To ona - Victoria. Nie wiem czemu, ale zawsze marzyłem by moja dziewczyna nosiła takie imię. Pisze, że boli ją głowa i strasznie jej zimno. Idzie dziś do lekarza, i nie wie, czy będzie mogła się jutro spotkać, pisze też, że nie szuka wymówek. I żebym jej to wybaczył. Odpisuje, że nie ma sprawy i życzę szybkiego powrotu do zdrowia. Robię poranną toaletę, jem szybkie śniadanie i słyszę jak z pokoju wychodzi mama. Ma czterdzieści lat, piękne długie brązowe włosy i przenikliwe zielone oczy. Moje oczy. Pracuje jako sekretarka w jednej z firm, które zajmują się nieruchomościami. Nie zarabia dużo, ale zawsze starcza nam na nasze zachcianki. Mamy też alimenty taty, osoby której nienawidzę z całego serca. Gdy miałem sześć lat zostawił mamę dla młodszej i razem z nią wyjechał z Londynu. Mieszka teraz z nią w NYC, ma dwójkę dzieci - Susan i Derecka. Wysłał mi ich zdjęcie, podarłem je na strzępy.
- Smacznego - usłyszałem jej ciepły i melodyjny głos. - Tak wcześnie na nogach?
- Idę dzisiaj do Petera przed szkołą, bo nie może dokończyć projektu na informatykę. Pomogę mu - szybko wymyślam kłamstwo i zaczynam łapczywie połykać kanapki. - Wrócę późno, więc nie czekaj z kolacja...
- Poczekam bo mam dla Ciebie wiadomość, ale nie chce Ci z rana psuć humoru - odpowiada Roxanne. Tak ma na imię. - Powodzenia w szkole...
Znika w łazience, ubieram się i wychodzę. Mieszkamy w bloku, niedaleko Pałacu Buckingham. Zawsze przechodzę obok niego gdy idę do szkoły. Peter ma o wiele dłuższą drogę do naszego gimnazjum...
W szkole jak zwykle zamula, udało mi się poprawić ocenę z angielskiego, mam pięć. Yeah! Podczas drugiego śniadania dosiada się do mnie Mindy, która wg. Petera zabujała się we mnie. Być może ma rację, bo chodzi za mną i tak słodko się na mnie patrzy. Mindy jest niewielką blondynką. Jej ulubionym zajęciem jest machanie swoimi długimi włosami. Jest bystra, wrodzona humanistka. Wygrywa wszystkie konkursy, i zawsze ma odrobioną pracę domową. Da się ją lubić, bo można porozmawiać z nią na wszelkie tematy. Kocha motoryzacje, lubi konie i ciągle czyta magazyny filmowe. Często możesz spotkać ją w galerii - wrodzona zakupoholiczka. Ubrana zawsze w najnowszy trend. Nie ma co się dziwić, jej ojciec prowadzi bank, a mama jest modelka. Lubię ją, lecz poza przyjaźnią nie czuję do niej nic więcej.
- Hej - mówi i jak zwykle bez pytania dosiada się do mojego stolika. - Co tam?
- Jak to u mnie, ciągle do przodu - powiedziałem i zabieram się za kanapki. - Może chcesz jedną?
- Nie, dzięki. Mama poradziła mi, bym dbała o linię, bo ja jeszcze nie wiem co chcę robić w życiu. Tata chce bym została projektantką mody, a to bardzo lubię, a mama jak to mama ciągnie w stronę mody. Ale nie o tym dzisiaj. Mój tata chce kupić jakieś 70-90 m2 na nowy bank, więc poprosił mnie bym Ci przekazała, a Ty Twojej matce. Niech oddzwoni, zna numer - oznajmiła i zaczęła pić colę. - Mam pytanie, nie poszedłbyś dzisiaj ze mną do kina?
- Wybacz, ale obiecałem mamie pomóc jej posprzątać garaż i samochód. Na wakacje wyjeżdżamy do wujostwa w Glasgow - mówię szczerze, choć mam wielką ochotę na spotkanie z nią.
- Spoko, ale jakby udało Wam się skończyć wcześniej to napisz - Mindy odchodzi mocno zawiedziona od mojego stolika.
- Stary, powiedz jej wreszcie, że nie widzisz dla Was szans - słyszę tubalny głos Garetta. Ten wysoki koszykarz ma oko na Mindy, a ja mu ciągle wstrzymuje możliwość bycia z nią. Jest lojalny wobec przyjaciół i nie odbija nikomu laski, a raczej one rzucają swoich chłopaków dla niego.
- Ale pomiędzy nami nic nie ma - mówią i obracam się w jego stronę. - Ogranij swoje włosy.
- Miałem w-f, czyli mogę się za nią brać? - pyta z nadzieją w głosie.
- Bierz i daj mi spokój. - odpowiadam i pędzę na geografię.
Szybko wracam z szkoły, mówię mamie o spotkaniu z ojcem Mindy. Sprzątamy garaż i czyszczę samochód. Do wakacji już tylko tydzień... Potem jemy razem kolację.
- Adam, Twój ojciec dzwonił do mnie wczoraj - serce zaczęło mi bić szybciej. Tylko nie on. - Wkrótce urodzi mu się trzecie dziecko - dziewczynka, i chce byś do niego poleciał i został ojcem chrzestnym dla Margaret.
- NIE - krzyczę, choć sam nie wiem po co - Nigdy, jak on śmie po tylu latach dzwonić i taką propozycją wyskakiwać. Wybiegam z kuchni i kopię z całej siły w gałę. Leci centralnie w frontowe drzwi. Wchodzę do pokoju i słyszę szloch matki...

---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
I jak Wam się podoba pierwszy rozdział? Nie za długi? W komentarzach proszę o szczerze opinie o tym opowiadaniu....

Prolog - History Of Me.Adam

Blog będzie to opowiadanie o chłopaku Adamie, który wraz z matką żyje w Londynie. Pewnego dnia w internecie poznaje dziewczynę, lecz nie spodziewa się, że ta przyjaźń zmieni jego całe życie. Czy wyjdzie mu ta na dobre...?
Wszystko co przeczytacie na tym blogu jest wymyślone, osoby, miejsca i inne rzeczy - wymyśliłem sam. Życzę miłej lektury :)
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Jest 1:30, a ja wciąż nie mogę uwierzyć, że to się stało. Odpisała. Nie dalej jak w czwartek znalazłem jej profil na Fb, i napisałem. Mieszka w Londynie. Czekałem z niecierpliwością aż trzy dni na odpowiedz. Dostałem również jej zdjęcie - jest wysoka, ma płomienne włosy. Słodko się uśmiecha, a jej niebieskie oczy patrzą się na mnie.  Zdjęcie jest zrobione podczas spaceru, przynajmniej tak napisała. Siedzi na kamieniu, a za nią Tamiza. Bardzo lubi tam chodzić i siedzieć godzinami. Jestem nią zauroczony, choć prawie jej nie znam. Wpatruje się godzinami w jej zdjęcie i nagle odruchowo zerkam na zegarek - jest 5:00. Boże za trzy godziny mam szkołę, a ja jeszcze nie spałem i nie mam zrobionego wypracowania na angielski. Jest koniec roku i muszę poprawiać oceny, z angola zostało mi napisać wypracowanie o"Wybitni, angielscy pisarze epoki romantyzmu". Nie wiem czemu, ale nie lubię tej epoki...
Zabieram się do pisania, szukam informacji w necie, całość zajmuje mi półtorej godziny. Nie opłaca się iść spać, wyłączam laptop i idę do łazienki. Wtem słyszę dźwięk mojego smartfonu...

I jak? Podoba się? Mam nadzieję, że być może jeszcze dzisiaj uda mi się wrzucić cały pierwszy rozdział...