niedziela, 28 lipca 2013

Rozdział XI

Dowiaduje się, że łazienka jest w następnym przedziale, więc idę. Przedział, do którego wszedłem jest chyba dla palaczy bo strasznie tu śmierdzi. Fuj, aż nos zatyka. Czy ja dobrze trafiłem?
Podchodzę do drzwi na których pisze WC, już mam pociągnąć za klamkę gdy ktoś wychodzi. To ona. Victoria patrzy na mnie przerażonym wzrokiem...
- Hej - rzuca od niechcenia.-
- Cześć - mówię i pożeram ją wzrokiem. Już mam się odezwać gdy z łazienki wychodzi Tony.
- Witam Mr Nickolson - mówi swoim chamskim damskim głosem. - Toaleta wolna...
Odchodzą, a gdy już mają wejść do przedziału, Victoria rzuca mi błagalne spojrzenie. Oczy ma pełne łez...
Nie obchodzi mnie to, że jej przykro. Gdyby rzeczywiście było jej przykro, to by przeprosiła czy cokolwiek zrobiła. Wchodzę do łazienki, po załatwieniu swoich potrzeb wychodzę i idę do swojego przedziału, zamykam drzwi i zanurzam się w książce.
W Glasgow jestem koło godziny szesnastej. Wychodzę z pociągu i od razu widzę uśmiechniętą Amandę. Jest to niska brunetka. Ma przypaloną twarz, bo kiedyś brat wylał na nią wrzątek i zostało jej tak. Niebieskie oczy szukają moich oczu, ale ja się tylko uśmiecham.
- Witamy w Glasgow - mówi gdy podchodzę do niej. Przytulamy się przez chwilę, a potem ona pyta się. - A gdzie Roxanne?
- Mama dostała awans, i nie wiem czy przyjedzie, bo ma teraz więcej pracy - odpowiadam i dostrzegam błysk w jej oczach. Muszę jej powiedzieć, że z tego nic nie będzie. 
- Aha, Bratt nic mi nie mówił - odpowiada i chce wziąć moje walizki. Mam zaledwie dwie.
- Poradzę sobie - mówię. - Jak dotrzemy do domu, masz jakiś samochód?
- Pojedziemy autobusem, zrobili nową linię i teraz z dworca do domu Twojego wuja jedzie się tylko pół godziny - oznajmia Amanda i prowadzi do przystanku.
- Zawsze coś - odpowiadam i oglądam miasto. Nic się nie zmieniło. Piękne widoki, nawet przy samym dworcu...
Po upływie godziny docieramy do posiadłości mojego wuja. Trzydzieści minut autobusem, a reszta z buta. Strasznie bolą mnie nogi, bo idziemy piaszczystą drogą. Bratt mieszka na przedmieściach Glasgow. Austobus tutaj już nie dojeżdża, bo to odludne miejsce. Raptem z sześć domów. 'Willa' mojego wujka  to stary drewniany budynek. Obecnie w trakcie remontu. Przed domem stoi czarne BWM, ach tej wujek lubi sobie dogadzać. Trawnik, i inne krzaczki równo przystrzyżone. Wszytsko za sprawą Amandy. Dobrze się spisuje...
- Masz tu klucze - dziewczyna podaje mi pęk kluczy. - To są moje, bo zapomniałam wziąć Twoich z stolika. Jutro przyjdę do wezmę, to do zobaczenia.
- Cześć - mówię i jeszcze małe przytulanko na pożegnanie. Wiem, że zrobiła to specjalnie by znowu mnie zobaczyć. Co ja w sobie mam, że dziewczyny tak do mnie lgną?
Otwieram drzwi i wchodzę do środka. Na stoliku leżą klucze i karteczka :
Tutaj masz klucze dla Adama, powiedz mu, że pojechałem po materiały do remontu i wrócę późno. W lodówce jest spaghetti, niech sobie odgrzeje i zje. Na kolację niech sobie zje co chce, lodówka należy do niego.
Bratt
Super, nie dość, że jestem sam w tym wielkim domu, to jeszcze mam jeść spaghetti, którego nie nawiedzę. Dobrze, że nic nie przygotował na kolację...
Dzwonię do mamy, i mówię, że już jestem na miejscu i nie musi się o mnie martwić. Jem jakieś ciasto i zabieram się na zwiedzanie domu. Na pierwszym piętrze jest kuchnia, salon oraz sypialnia wuja i ciotki z łazienka. Drugie piętro to jego gabinet - jest lekarzem i czasem przyjmuje też w domu. Jest też tam 'pokój rozrywki'. Na ścianie wisi wielki plazmowy TV, jest maszyna do gier, dobrze zaopatrzona biblioteczka. Trzecie piętro to sypialnie dwojga dzieci wujka - Isanabel oraz Maxa. Trzecia będzie należeć do mnie, no i łazienka. Będąc na trzecim piętrze zauważam drzwi, których wcześniej nie było lub ja ich nie zauważyłem. Cóż, najczęściej byliśmy tutaj na weekendy lub święta. Wkońcu to dom rodziców Roxanne. Nie wiem czy dobrze robię, ale otwieram drzwi i widzę stosy kartonów z różnymi rzeczami, od razu rzuca mi się karton w zdjęciami. Są na nich Bratt, Roxanne oraz ich rodzice, a moi dziadkowie. Gdy przeglądam te zdjęcia, zauważyłem, że całkiem niedawno ktoś je oglądał czy tylko przerzucał. Wśród zdjęć znajduje list do Bratta. Nie powinien go ruszać, ale wystawało z niego zdjęcie USG. W środku była też karteczka. Biorę ją i czytam :
To jest moje dziecko i wiesz kogo. Nie wiem co robić, przecież Fred znienawidziłby mnie i Adama...
Co mam zrobić!? Przecież nie mogę jej urodzić...
Czuję się jakby ktoś mnie znowu postrzelił. Czytam z sto razy ten krótki list, co się do cholery dzieje. Dlaczego ja nic nie wiem, że mama miała drugie dziecko, że ja mam siostrę...
Moje przemyślenia przerywa telefon od Bratta.
- Hej młody, trochę się spóżnię, więc możesz sobie porobić co chcesz - mówi wuj. - Sorki, ale w hurtowni coś wysiadło i nie działają kasy czy coś tam. Muszę chwilę poczekać.
- Spoko, nie ma sprawy - odpowiadam spokojnym głosem.
- Wybacz, ale jakoś tak wyszło - mówi Bratt.
- Nie przejmuj się, poradzę sobie - oznajmiam i wychodzę z pokoiku.
- To super, będę kończył bo ruszyła kolejka - powiedział wujek i rozłączył się. Ja natomiast udaje się do sypialni i rzucam się w ubraniach na łóżko...

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
I jak podoba się Wam rozdział nr 11? Proszę o szczere opinie w komentarzach, to pomaga pisać :)
SPIS TREŚCIE - rozdziały, które się dotychczas ukazały i zachęcam do czytania.
BLOGI - darmowa reklama dla Waszych blogów

wtorek, 23 lipca 2013

Rozdział X

Obudziłem się w łóżku. W łóżku!? Wtedy wszystkie obrazy wracają, Eva cała naga. Ja również nagi, ale i napalony. Zrobiliśmy to, kochałem się w wieku 16. Matka to mnie chyba zabije jak się dowie. Wstaję z łóżka. Pokój Evy to wielki szyk i elegancja :) Wielkie łóżko stoi pośrodku pokoju na przeciw drzwi, pod nim leży biały dywan, niczym chmura jest taki puszysty. Od wejścia po prawej stronie stoi toaletka, a obok wielka czarna szafa. Jak to cudnie wygląda. Na lewo jest stolik z laptopem oraz sztaluga do malowania. Eva maluje jakąś łąkę, widać już rzekę oraz mnóstwo zieleni.
W tym momencie do pokoju weszła Eva. Jej krótkie blond włosy i te przenikliwie zielone oczy. Jaka ona jest piękna.
- Malujesz? - pytam się, choć znam odpowiedź.
- Nie widać? - pyta się miło, podchodzi i daje mi kolejnego całusa. Chcę ją zatrzymać. - Muszę iść na wieczór do pracy. Studia, studiami, ale pracuje jako barmanka w GALAXY CLUB.
- Mogę iść z Tobą? - pyta m się, lecz przeczy głową.
- Do domu, Roxanne napewno się niecierpliwi - odpowiada i idzie do łazienki. - Na stoliku obok drzwi masz klucze gdybyś znowu musiał się ukryć.
- Dzięki - mówię szarmancko i wychodzę z jej mieszkania. Staję przed drzwiami do domu i pukam. Mam otwiera mi, ale nie krzyczy na mnie. Jest uśmiechnięta od ucha do ucha. - Coś się wydarzyło?
- Dostałam awans, a to znaczy, że sam pojedziesz do Glasgow. Za dwie godziny masz pociąg prosto do Glasgow, a Amanda odbierze cię - mówi Roxanne idzie pakować moje rzeczy.
- Specjalnie to robisz - pytam z uśmiechem na ustach. - Chcesz na koniecznie zeswatać!?
- Cóż synku, skoro Ty sobie panny nie możesz znaleźć - odpowiada i wybucha śmiechem. - Nie jestem aż taka okropna. Mój brat tak powiedział, bo on ma do pracy, a ciotka poleciała z dziećmi za granicę do Oslo. Więc w domu będziesz tylko Ty i wuj Bratt. Pasuje?
- Pasuje pasuje - odpowiadam i idę do łazienki. - Tylko znowu Bratt i Amanda będą mnie męczyć dniami i nocami o swoim życiu...
- Hehe, nie przejmuj się. Twój wuj tak ma - powiedziała Roxanne.
Jestem już w pociągu, za niecałą godzinę będę w Glasgow. Nawet się cieszę na te wakacje. Deszcz rozpadał się na dobre, dzwoni w szybach. Trochę mnie to wkurza bo chcę poczytać książkę, a jak gdy deszcze przeszkadza. Odkładam powieść do torby i idę szukać się łazienki. Może jakąś znajdę. Mijam przedziały, gdzie nastolatkowe śmieją się w głos. Chciałbym tak jak oni cieszyć się życiem. Niby nie mogę narzekać, mam kochają matkę, i wspaniałych przyjaciół, na których mogę polegać i wiem, że mnie nie zawiodą. Czego chcieć więcej? A jednak brakuje mi 'bratniej duszy' - osoby z którą mógłbym się dzielić moimi smutkami lub radościami. Kogoś, kto by mnie wysłuchał i zrozumiał...
Dowiaduje się, że łazienka jest w następnym przedziale, więc idę. Przedział, do którego wszedłem jest chyba dla palaczy bo strasznie tu śmierdzi. Fuj, aż nos zatyka. Czy ja dobrze trafiłem?
Podchodzę do drzwi na których pisze WC, już mam pociągnąć za klamkę gdy ktoś wychodzi. To ona. Victoria patrzy na mnie przerażonym wzrokiem...
- Hej - rzuca od niechcenia.-
- Cześć - mówię i pożeram ją wzrokiem. Już mam się odezwać gdy z łazienki wychodzi Tony.
- Witam Mr Nickolson - mówi swoim chamskim damskim głosem. - Toaleta wolna...
Odchodzą, a gdy już mają wejść do przedziału, Victoria rzuca mi błagalne spojrzenie. Oczy ma pełne łez...

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Wybaczcie, że krótki rozdział, ale od następnych będę pisał dłuższe...
Chwilowy brak weny... :/
SPIS TREŚCI - rozdziały, które już się ukazały i można czytać.
BLOGI - darmowa reklama dla Waszych blogów...

wtorek, 16 lipca 2013

Rozdział IX

- Gówno cię obchodzi moja sprawa - odpowiada szorstko. Więc to prawda. - Lepiej już grać W NBA niż uganiać się po mieście z laską z fejsa gdy stara w domu wariuje na depresje.
Tego już było za wiele, teraz Garett przegiął. Nie zastanawiałem się co robię. Z całej siły walę chłopaka z pięści w twarz. Wypuszcza kwiaty z rąk i upada na ziemię...
Zupełnie nie wiem co się ze mną dzieje, Garett wstaje i patrzy na mnie z przerażeniem, bierze kwiaty  i ucieka z szpitala. Wszyscy patrzą się na mnie jak na jakiegoś psychola, któremu całkowicie odjęło rozum, skoro nie potrafi kontrolować swoich emocji i to jeszcze w szpitalu.
Mimo tego co zrobiłem, nie czuję wyrzutów sumienia, należało mu się za to co zrobił Mindy, nie mówię, że ja byłbym lepszym chłopakiem, ale ludzie bez przesady, chodzić z kimś by dostać się do wybranej ligi NBA, przecież skoro jest taki super koszykarz to sam powinien się pokazać, a nie chodzić z gwiazdą...
Wracam do domu, zupełnie nie wiem co z sobą robić. Idę przez Londyn i widzę jak inni nastolatkowie cieszą się życiem, rozmawiają, śmieją się i przede wszystkim mają siebie. A ja kogo mam? Mam mamę, to jest najważniejsze, ale nie będę ukrywał, że chciałbym znaleźć sobie jakiegoś przyjaciela, na którym mógłbym polegać. Tylko ona mogłaby mnie zrozumieć, mimo iż zostawiła mnie rannego, uciekła, to i tak nadal chcę ją poznać. W domu szybko się ogarniam, mama wraca z pracy, mówię, że wychodzę z Peterem. Myśli, że idziemy na jakiś koncert, okłamują ją, ale to dla jej dobra...
W GALAXY CLUB jak zwykle tłok, ale mimo to staram się odnaleźć ją  lub jej brata Boba. Przecież sama mi mówiła, że uwielbia chodzić do GC, więc może tam ją spotkam. Pół nocy latam po klubie w poszukiwaniu dziewczyny, która być może już tutaj nie chodzi lub bardzo skutecznie mnie unika. W końcu odpuszczam, podchodzę do baru i zamawiam piwo. Jedno, drugie, trzecie i tracę rachubę czasu i poczucia świadomości. Barman widzi, że już więcej nie mogę, więc woła jakiegoś chłopaka, a raczej ochroniarza, który wyciąga mnie półprzytomnego z baru. Jestem załamany, przecież ja tak bardzo chcę ją poznać i mimo tego co się wtedy wydarzyło, nadal chcę się z nią przyjaźnić. Ochroniarz wyrzuca mnie przed drzwi GALAXY CLUB. Wstaję, ale bardzo ciężko mi iść. Ulica wiruje, a ja czuje się jakby na trampolinie. Zaliczam kilka upadków, ale nie poddaje się, dalej brnę w kierunku domu. Mijam wielu ludzi, którzy są zaskoczeni moim zachowaniem. Wprawdzie mnie nie znają, ale widok szesnastolatka, który jest naduty w trzy dupy i ledwo czołga się po chodniku to raczej rzadki widok...
Z wielkim trudem udaje mi się dojść do bloku, całe szczęście mieszkam na ulicy obok GC, więc mam blisko. Tylko jak ja wejdę do środka, przecież nie mam kluczy, a co powie matka jak mnie zobaczy w takim stanie... Wkońcu mam pomysł, dzwonię pod dziewiątkę. To nasza sąsiadka, ma dwadzieścia lat, i bardzo mnie lubi. Może przekimam u niej tę noc...
- Nigdy bym nie pomyślała, że zobaczę ciebie w takim stanie - powiedziała Eva. - Roxanne pewnie się bardzo martwi.
- Myśli, że jestem u Petera. Powiedziałem, że idziemy się bawić do GALAXY, a i tak nie pierwszy raz nie wracam na noc do domu. Mówi, że dom Petera to mój drugi dom - mówię i oboje wybuchamy śmiechem. Czuje się trochę lepiej, choć głowa boli mnie i strasznie mi nie dobrze. Drugi raz zadaje sobie te pytanie - po co tak się nawaliłem?
- Aha, dobrze, że dzisiaj na uczelni nie ma zajęć, muszę doprowadzić ciebie do normalnego stanu nim wrócisz do domu - Eva stara się mi pomóc.
- Dzięki - odpowiadam i idę do łazienki. Nie pierwszy raz dziewczyna ratuje mnie, więc już trochę poznałem te jej cztery ściany.
Spędzam u Evy prawie cały dzień, jestem jej wdzięczny, że mi pomaga. Muszę się jej kiedyś odwdzięczyć.
- Eva, chciałbym ci znowu podziękować, za uratowanie tyłka - mówię. - Jesteś taka dobra...
- Gdybym miała choć trochę oleju w głowie, to bym powiedziała wszystko Twojej mamie - odpowiada i uśmiecha się. Jest taka piękna, jej niebieskie oczy obserwują mnie bardzo intensywnie. Znam ją tak dobrze, lubimy się, czujemy się dobrze w swoim towarzystwie, dlaczego by nie spróbować.
- Nie mów tak - odpowiadam i podchodzę do niej. Całuje ją, a ona wcale nie odpycha mnie, wręcz przeciwnie - zakłada swoje ręce na moją szyje i całujemy się namiętnie. Ta chwila mogłaby się nigdy nie kończyć. Po chwili przerywa pocałunek, łapie mnie za rękę i ciągnie w stronę sypialni.
- Jesteś pewna? - pytam się gdy stajemy przed drzwiami.
- Na sto procent - odpowiada. Wchodzimy i po chwili w namiętnym uścisku lądujemy na łóżku....

------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
I jak się Wam podoba rozdział nr 9? Proszę o szczere opinie, to bardzo pomaga w pisaniu :)
SPIS TREŚCI - lista rozdziałów.
BLOGI - miejsce, gdzie możecie wrzucić linki do swoich blogów.
Zrobiłem trailer bloga HISTORY OF ME. ADAM
I jak się Wam podoba? :)

środa, 10 lipca 2013

Rozdział VIII

Nie rozumiem, po co on tu przyszedł. Czego tutaj szuka!? Trochę się wkurzam, bo po co on tutaj przychodzi. Niech idzie sobie do Victorii i innych swoich powalonych kumpli. Staram się opanować, ale nie potrafię. Po co tutaj przyszedł? Czy jeszcze jej mało? Nie wystarczy, że już mi zniszczyła życie?
Wkładam produkty żywnościowe do lodówki, ogarniam kuchnię i idę do pokoju by odpocząć. Czekam na mamę, bo muszę ją spytać o Freda. Czemu się nie odzywa. Wprawdzie mi to nie przeszkadza, ale chciałbym wiedzieć czy ta sprawa została definitywnie zakończona...
- Adam, gdy ojciec dowiedział się o Twoim wypadku nie odezwał się ani razu - powiedziała Roxanne podczas kolacji. - Nie przeszkadza mi, bardzo się cieszę, że dał nam wreszcie spokój.
- Ja też się cieszę - mówię i zjadam kolejnego hamburgera. - Fred nas zostawi, i będziemy mieli spokój od niego.
- Tak się cieszę - powiedziała mama i przytuliliśmy się. - Tylko nie pojedziemy w tym tygodniu do Glasgow. Muszę zostać do końca tygodnia i firmie. Być może awansuje i wreszcie dostanę własny gabinet.
- Ooo, a to tak można z sekretarki na jakiegoś prezesa? - pytam się z nadzieją z głosie.
- To zależy, mój szef Greg Bobilison odchodzi. Nie ma kogo, kto go zastąpi. Ja już pracuje tam pięć lat i szef naszej korporacji dał mi tą posadę - powiedziała Roxanne i zaczęła zbierać po kolacji.
- To też oznacza, że będziesz więcej pracowała? - pytam się.
- Tak, będę pracowała od 8 rano do szesnastej albo siedemnastej - powiedziała i wyszła do łazienki. Ja zabrałem się do mojego pokoju i włączyłem TV, przerzucam po kanałach by znaleźć coś ciekawego, co będę mógł obejrzeć.  Oglądam jakieś programy popularnonaukowe na BBC KNOWLEDGE, to mój ulubiony kanał telewizyjny. Idę się ogarnąć do łazienki i idę spać.
Rano wstaje o dziesiątej, mamy dawno nie ma w domu. Wstaję, włączam kompa i sprawdzam pocztę, fejsa i idę do kuchni by zrobić coś sobie do jedzenia. Jak zwykle jestem mistrzem w robieniu kanapek i idę dalej serfować po necie. Około trzeciej pisze do mnie Tim. Mój sąsiad, ma siedemnaście lat i lubi grać w kosza na naszym osiedlowym boisku. Pyta się, czy zagram z nim o ile mam możliwości. Odpisuje, że zaraz będę na boisku. Zakładam dres i wychodzę z domu.
Na boisku jest już duża grupa chłopaków, szykuje się meczyk...
************************(W TYM SAMYM CZASIE) ***********************
- Victoria uspokój się - krzyczy Bob.
- Zamknij się, czy ty wiesz jak ja się teraz czuje. Wiesz jakie mam wyrzuty sumienia wobec niego - odkąd rozstała się z Adamem już nie wymawiała jego imienia. Nazywała go inaczej, aby nie powiedzieć jego imienia. To sprawiało jej ból, ciężko jej było się z tym pogodzić. Chociaż tego nie chciała, ale Tony wszystko zepsuł.
- Victoria on żyje - powiedział Bob patrząc jej w oczy. - Widziałem go, wczoraj. Żyje i jak narazie ma się dobrze. Wiem, że ciężko Ci się z tym pogodzić, ale Tony już taki jest. Ciesz się, że nie szuka go i nie próbuje go zabić.
- NIE! - krzyknęła. - Boże, zabrał mi telefon. Obserwuje mnie, więc nie mogę mu tylu rzeczy powiedzieć. Czy ty rozumiesz, że ja nie jestem taka jak ty, czy jak oni!? Nie jestem egoistką, nie  myślę tylko o sobie!
- Doskonale wiesz, że świat Tony'ego i jego znajomych to świat alkoholu, narkotyków, papierosów i sexu! - krzyczy Bob do Victorii, która zamknęła się w swoim pokoju.
- Och, zamknij się! - mówi Victoria i wybucha głośnym płaczem.
- Wypłacz się i chodź na obiad.

Jestem mega zmęczony po meczu. Graliśmy ponad godzinę w kosza. Leje się ze mnie jak z świni. Cały spocony. Muszę się umyć, podchodzę do ławki gdzie rzuciłem bluzę. Biorę fona do ręki i widzę, że Amalie dzwoniła do mnie z dziesięć razy. Trochę się przeraziłem, zaraz oddzwaniam.
- Hej Amalie, co chciałaś od mnie? - pytam się gdy odebrała.
- Adam - mówi przez łzy. Ciężko jej wydusić jakiekolwiek słowo. - Musisz szybko przyjechać do szpitala, koło pracy Twojej matki.
- Ale co się stało? - pytam przerażony. Czy coś się stało Roxanne.
- Chodzi o Mindy - mówi płacząca Amalie. Nogi się pod mną ugięły. Ledwo udało mi się wejść na drugie piętro i otworzyć drzwi. Cały czas myślę o telefonie Amalie. Co się stało Mindy. Same czarne scenariusze przechodzą mi przez głowę, od wypadku po porwanie. Czym prędzej ubieram się i jadę do szpitala. Wpadam do niego. Pytam się pierwszej pielęgniarki gdzie leży Mindy Richardson. Wbiegam na drugie piętro po pokoju sto dwanaście i widzę Mindy, która leży w łóżku. Obok stoi jej rodzina i Amalie. Gdy dziewczyna mnie zobaczyła wypchała mnie z pokoju, i od razu mówi co się dzieje...
- Adam - mówi. - Nie wiem jak ci to powiedzieć.
- Wal prosto z mostu - odpowiadam i niepewnie czekam na jej odpowiedz.
- Mindy chciała popełnić samobójstwo - powoli mówi Amalie. 
- Ty sobie żartujesz z mnie!? - pytam się zdenerwowany. - Kto jak kto, ale Mindy nie miała by powodów do próby samobójczej.
- Właśnie, że miała - odpowiada dziewczyna. - Chodzi o Garetta. Wiesz, że on też z nią idzie do tej szkoły do Paryża. Nie dalej jak dwa tygodnie temu mieli razem wywiad w TV i on powiedział, że idą do Paryża. Powiedział też, że jest koszykarzem. Dziś Mindy usłyszała jak rozmawia z kimś przez telefon i powiedział, że jest z Mindy tylko dlatego żeby znaleźć wokół siebie zainteresowanie by podpisać najlepszy kontrakt. 
- Chcesz powiedzieć, że...
- Mindy nie wyobrażała sobie, że jest takim egoistą. Chciała się pociąć, ale akurat weszłam do pokoju - wyznała mi wkońcu Amalie.
Boże, myślę sobie. Jak ona mogła się poczuć, podchodzę do okna i widzę jak Mindy odgarnia włosy z czoła. Dłoń jest cała pocięta, widać wielkie rany. Krew się w mnie gotuje, a w oddali w korytarzu widzę jak Garett idzie z wiązką kwiatów. Tego już dla mnie za wiele...
- Jak śmiesz tu przychodzić! - krzyczę gdy zbliżam się do chłopaka. Nie patrzę na ludzi, którzy nie bardzo wiedzą co robić. - Najpierw ją wykorzystujesz do tego by być w jakieś zasranej lidze koszykówki! Tylko to się dla ciebie liczy!?
- Gówno się obchodzi moja sprawa - odpowiada szorstko. Więc to prawda. - Lepiej już grać W NBA niż uganiać się po mieście z laską z fejsa gdy stara w domu wariuje na depresje.
Tego już było za wiele, teraz Garett przegiął. Nie zastanawiałem się co robię. Z całej siły walę chłopaka z pięści w twarz. Wypuszcza kwiaty z rąk i upada na ziemię...

sobota, 6 lipca 2013

Rozdział VII

Budzę się, wracam do życia. Powoli otwieram oczy, i widzę zapłakaną Roxanne, która siedzi obok mojego łóżka. Muszę długo już spać, bo wygląda jak siedem nieszczęść. Oczy podkrążone, policzki zalane łzami. Czy to możliwe żebym spał tak długo!? Roxanne wygląda jakby od dobrych paru tygodni nie jadła nic oprócz jednego posiłku.
- Ma...Mamo - mówię i próbuje złapać jej rękę.
- Adam, kochanie - mówi matka i łapie moją rękę. Widać, że od razu jej ulżyło. - Tak się o ciebie martwiłam, myślałam, że się już nigdy nie wybudzisz.
- Jeszcze za mało na tym świecie pożyłem, nie mam po co wybierać się tam - mówię i śmieję się z własnych słów. Matka też się uśmiecha, i całuje mnie w policzek. - Idę po lekarza...
***
W śpiączce farmakologicznej przeleżałem dwa tygodnie, potem tydzień po wybudzeniu. Czyli łącznie w szpitalu spędziłem trzy tygodnie, wakacje już się na dobre rozkręciły. Zaraz po wybudzeniu dzwonił Peter, że zaniósł moje podanie do liceum i nie muszę się o nic martwić, on mi pomoże. Jak byłem mu za to wdzięczny, matka dniami i nocami siedziała przy moim łóżku, pewnie nawet nie pomyślała żeby zanieść papiery.
- Zostajemy tydzień w Londynie, do końca lipca i jedziemy do Glasgow. Amanda bardzo się niecierpliwi o nas, szczególnie o ciebie. Sama chciała do nas wpaść, ale złamała nogę. Sierotka jak jej matka - Roxanne powiedziała gdy wkońcu wróciliśmy do domu. Boże jak ja zanim tęskniłem, wprawdzie nie zmieniło się nic, a wszystko wydawało mi się jak nowe. Nowy ja i nowy dom.
- Super, ale mamo nie myśl, że ja i Amanda. To wykluczone - mówię prosto z mostu. Mamie zawsze podobała się ogrodniczka wujostwa w Glasgow. Zawsze starała się mnie i ją zeswatać. Dużo było przy tym humoru, ale Amanda rzeczywiście poczuła coś do mnie, bo zawsze gdy przyjeżdżaliśmy to przychodziła i przytulała się do mnie. To miłe z jej strony, ale bez przesady, traktuję ją jak przyjaciółkę. Nic poza tym, tak samo jak Mindy. A propos Mindy, od Petera dowiedziałem się, że Summer Love jej debiutancki singiel zdobył ponad dwa miliony wyświetleń w ciągu tygodnia na YouTube. Dziewczyna zrobi teraz światową karierę. Mam nadzieję, że już zapomniała o mnie, bo w liceum się nie spotkamy.
- Dobrze dobrze - powiedziała mama i poszła do łazienki. Czyżby depresja to już  przeszłość? Czy wróciła moja ukochana Roxanne. - Spotkałam rano Petera, powiedział, że wpadnie wieczorem do ciebie. Więc posprzątałam w pokoju...
- Dzięki - mówię i wchodzę do pokoju. Rzeczywiście posprzątała. Brak wszędzie walających się ubrań. Wszystkie idealnie poskładane i ułożone na pólkach w szafie. Łóżko pościelone, nawet laptopa umyła i przykryła jakąś ścierką. Jak ją kocham.
Podchodzę do stolika i widzę wśród wielu zdjęć jej twarz, twarz Victorii. Do niedawna myślałem, że jej wspaniałą dziewczyną, że moglibyśmy spróbować. Oczywiście wyszedłem na idiotę, ale to nie zmieni faktu, że ja ją pokochałem...
- Adam ta gra jest świetna - po raz kolejny Peter wypowiada te słowa. Od godziny gramy w Dead Island. Mama poszła do pracy, na jakieś spotkanie, więc mamy wolną chatę. - Muszę ją sobie zainstalować.
- Ok, tylko już przestań się podniecać - mówię. - Dawno jej nie miałem, wszystkiego nie miałem, wszystko bym stracił stawiając sprawę na jedną kartę...
- Adam, nie zadręczaj się. Wiem, że ciężko ci bo być może byłeś w niej zakochany, ale patrząc tak rozważnie, to coś ty sobie ubzdurał. Zakochać się w dziewczynie z fejsa!?
- Wiem, że wyszedłem na idiotę, ale taka moja natura. Nie umiałem dotąd docenić tego co mam...
- Już nie zadręczaj się, żyj swoim nowym życiem. Rozumiem, że nie będzie ci łatwo rzucić wszystko i żyć jakby nigdy nic, ale powinieneś spróbować - Peter mówi i klepie mnie po plecach.
- Dzięki stary - mówię i zabijam kolejnego zombiaka w DI. - Jedyne co chce wiedzieć to dlaczego znając mnie udawała, że jest moją przyjaciółką. Że wierzy w mnie, że... Gdybym mógł ją spotkać to zadałbym jej tylko to jedne pytanie - Dlaczego?
- Nie myśl już o niej, czas ta nowe życie - mówi przyjaciel. Gramy w DI aż do dziesiątej, potem Peter musi wracać do swojego domu. Zaprasza mnie na jutrzejszy koncert Mindy w GALAXY CLUB. Owszem przyda mi się trochę rozrywki, ale narazie sobie odpuszczę... Wchodzę do kuchni i widzę na stole leżącą kartkę z listą zakupów. Biorę ją, jakąś torebkę i idę...
W sklepie jak zwykle kolejka, czemu oni do groma obsługują tylko na dwie kasy, a trzy stoją bezczynne...!? Płacą pakuje rzeczy do toreb i idę okrężną drogą do domu. Londyn, kocham te miasto. Narazie nie pytam mamy o Freda, nie interesuje mnie on. Patrzę się w górę, na samolot. Jeszcze nigdy nie latałem, ale czuję, że polubię to. Już mam wchodzić do klatki, kiedy w oddali zobaczyłem chłopaka. Popatrzyłem sobie na niego i wchodzę. Zabieram pocztę i zdaję sobie sprawę kim był ten chłopak. To był Bob, brat Victorii...

---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
SPIS TREŚCI - wszystkie rozdziały.
BLOGI - wrzucajcie tam linki do swoich blogów, na 100% zajrzę.
Muszę Wam bardzo podziękować, nie minął miesiąc, a ja już mam 1000 wyświetleń History Of Me.Adam. Jestem szczęśliwy, że spływa tyle szczerych i pozytywnych komentarzy dotyczących mojej twórczości...
Do następnego rozdziału :)

wtorek, 2 lipca 2013

Rozdział VI

Biegniemy ile się w nogach, nie możemy iść na autobus, bo by mnie kierowca wyrzucił, więc przebiegamy wszystkie ulice, aż w końcu dobiegamy do domu, który stoi pomiędzy bankiem, a jakimś kościołem. Za świątynią widzę osiedle mieszkaniowe i cmentarz.
- To nie plebania? - pytam się Victorii. 
- Mój wujek Ciebie ukryje - nie rozumiem słów Victorii. Jak to ukryje? Kim Ty wogóle jesteś?
Jestem zły, wściekły, nie dość że pobity to jeszcze muszę uciekać. Takiej Victorii to ja nie spodziewałem się...
- Victoria czekam na wyjaśnienia - mówię i łapię ją za rękę gdy zbliża się w stronę okna.
- Adam, nie teraz - mówi i wyrywa się z mojego uścisku.
- TERAZ! - krzyczę. Dziewczyna zerka na mnie lekko przerażona i siada na fotelu, na przeciw mnie. - Nie uważasz, że zasługuje na wyjaśnienie. Najpierw jacyś pijani frajerzy chcą cię zgwałcić, ja ratuje ci dupę i jeszcze mamy z tego powodu uciekać!?
- Adam to nie tak jak myślisz - próbuje się tłumaczyć.
- Więc jak!? - jestem na maxa wkurzony, nie mogę wyjść na ulicę bo czyhają na mnie pijani faceci, to jeszcze ja gada o jakiś pierdółkach. Co się do cholery dzieje...
- Daj mi powiedzieć - Victoria staje się stanowcza. - Myślisz, że ciebie nie znam? Wiem doskonale kim jesteś i jaką masz sytuacje w domu. Adam czy Ty naprawdę myślisz, że jak odpisałam do ciebie na FB to musimy być razem!? Chłopie, kto w tych czasach wyrywa laski przez neta!?
Jest zdenerwowana, zaczyna chodzić w kółko. A ja czuje się jak idiota, przecież ona ma rację. To ja ubzdurałem sobie, że będziemy razem, a tak naprawdę uważa mnie za ciotę i lituje się nad mną.
- Adam, mój brat Bob, on pracuje w tej samej firmie co Twoja matka. Myślisz, że jestem taka łatwa, i odpisuje na każdą wiadomość od jakieś dupka na FB? Do cholery chciałam ci pomóc, myślałam, że tak będzie lepiej, a Ty wszystko spieprzyłeś. Chłopie przecież nic o mnie nie wiesz, a zachowujesz się jakbyśmy byli razem od jakiś dobrych paru lat!
- Po jaki grom do mnie pisałaś, skoro wiedziałaś, że jestem pierdolnięty!? - krzyczę.
- Bo chciała, ci pomóc, kiedyś moja koleżanka była w podobnej sytuacji i popełniła samobójstwo, nie chciałam by i ciebie to spotkało...
- Jesteś żałosna Matko Tereso - mówię i wychodzę. Trzaskam przy tym drzwiami. Idę ulicą, lecz słyszę jak biegnie za mną i woła bym zawrócił do domu. Wal się, wiem, że jestem idiotą myśląc, że jak napisała do mnie na fejsie to będziemy razem. Jaki ze mnie tępak! Muszę pogadać z Peterem, on mi poradzi co mam zrobić. Uważam go za mojego brata, świetnie się dogadujemy, on rozumie mnie, a ja jego. Wchodzę w małą uliczkę pomiędzy blokami i widzę go. Jedynego trzeźwego z bójki pod barem.
- Proszę proszę, kogo to ja widzę. Adam Nickolson we własnej osobie, cóż za miłe spotkanie - mówi chłopak i szybko zbliża się w moim kierunku.
- Tony zostaw go - krzyczy Victoria i podbiega do mnie. - Zostaw go!
- Jak mi się zechce - wybucha śmiechem owy Tony.
- Czego chcesz!? - pytam się i staję twarzą w twarz z chłopakiem. - Znowu mam ci dowalić?
- Hahah, bardzo zabawne. Zostawię cię, bo jesteś z Victorią, masz szczęście... - mówi i odchodzi.
- Frajer! - krzyczę w jego stronę. Stało się to w ułamku sekundy, Tony obrócił się wyjmując przy tym z kieszeni pistolet. Nie zdążyłem mrugnąć okiem, a poczułem jak kula przeszyła okolice klatki piersiowej. Poczułem się dziwnie lekko, upadłem i ostatnie co usłyszałem to wrzask Victorii.
***
Powoli, lecz z wielkim trudem otwieram oczy. Od razu razi mnie światło, czy ja nadal leżę na ulicy? Nie, to światło szpitalnie. Powoli ruszam rękami i nogami. Czuje je, to już duży sukces. Słyszę jak ktoś podchodzi do mojego łóżka. Łapie mnie za rękę i coś mówi. Patrzę na tę osobę i jedyne co słyszę to jakiś wielki ryk. Nic nie rozumiem, znów coś wibruje mi w głowie. Tracę wzrok i znowu urywa mi się film. 
(KILKA GODZIN PÓŹNIEJ).
- Panie doktorze i co z nim? - Roxanne pyta się lekarza.
- Całe szczęście kula trafiła tylko trochę pod klatką. Więc serce  nie zostało narażone. Kula leciała z dziwnym impetem, osoba, która strzelała albo stała blisko lub miała dziwny rodzaj broni. Wczoraj też dostałem osobę z strzelaniny. Osoba miała kulę w podobnym miejscu co pański syn, lecz kula została. U Adama wyleciała na wylot. Może to i dobrze, obeszło się bez operacji. Szybka reakcja przechodniów i Adam nadal żyje.
- Boże, nawet nie wiem nic o moim synu. Nie wiem kto do niego mógł strzelić, przecież Adam ma tylko dobrych kumpli, żadnych wrogów - Roxanne żali się lekarzowi. - Aż do dzisiaj...
- Proszę się nie martwić, ważne, że syn żyje - lekarz mówi i wychodzi z sali. Roxanne siada obok łózka syna i trzyma go za ręce. Nie pozwoli by poleciał do NYC, weźmie się za siebie. Przecież jest silna i żadna depresja nie zniszczy szczęścia jej i jej najbliższych...

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
 Jak podoba się Wam rozdział nr 6? :)
Przepraszam, że taki krótki, ale tak wyszło...